McDonald’s po gruzińsku

Zgodnie z tradycją, zajrzałam w Gruzji do popularnej sieciówki. Porównanie cen między zwykłym hamburgerem a lokalnym daniem potrafi zaskoczyć i poinformować o statusie majątkowym przeciętnego mieszkańca. W końcu fast-food to według definicji jedzenie szybkie i raczej tanie. Z drugiej strony – to powiew zagranicznego splendoru. W Gruzji McDonalds’owy posiłek jest średnio dwa razy droższy od sycącego chaczapuri! Zabawki – wybrakowane, a zestawy dla dzieci – wcale nie takie zdrowe. Za to architektonicznie budynek mnie urzekł.

 

 

Szybko odkryliśmy, że gruzińskie jedzenie jest nam bliskie. Sycące, smaczne, różnorodne (przynajmniej podczas 8-dniowego wyjazdu) i niedrogie. Postanowiliśmy rozkoszować się nim co nie miara, więc „odhaczyliśmy” obowiązkową wizytę w McDonald’s, gdy tylko natrafiła się pierwsza okazja, by nie zapomnieć o niej w morzu khinkali i chaczapuri. Sposobność pojawiła się szybko. Już pierwszego dnia podczas wieczornego spaceru po Batumi natrafiliśmy na skrytą między budynkami restaurację. Drugiego dnia postanowiliśmy ją odwiedzić. Co okazało się nie być takie łatwe ;).

 

 
1. Umiejscowienie

W stolicy restauracje McDo były ulokowane raczej klasycznie, na pierwszych lub także drugich piętrach budynków mieszkalnych lub biurowych. Za to w Batumi McDonald’s otrzymał własne lokum. Budynek wygląda futurystycznie i chociaż na pierwszy rzut oka zupełnie nie komponuje się z otaczającymi go szklanymi wieżowcami, slumsopodobnymi budynkami mieszkalnymi, ozdobną promenadą ani górami śmieci zalegającymi na parterze pobliskiego opuszczonego mrówkowca, to… dobrze wpasowuje się w klimat Batumi. To miasto-gargamel, w którym to, co nowe, świecące i jarmarczne przenika się ze starym i zaniedbanym. Gruzini bardzo inwestują w rozwój tego miejsca, licząc na zwrot z turystyki.

… ale dopiero inwestują. Dlatego podchodząc do McDonald’s od strony morza, zgubiliśmy się, nie mogąc znaleźć wejścia ani drogi do niego. Dopiero przemykając między samochodami stojącymi w kolejce do McDrive odkryliśmy, że wejście jest z drugiej strony, a ścieżki do niego brak. Nowoczesną budowlę otacza piaskowy, zaniedbany parking dla samochodów.

Ale to nie koniec niespodzianek! Spacerując po mieście znaleźliśmy plakat reklamujący wybrzeże. A na nim McDonald’s cudownym sposobem urósł dwukrotnie, zaś kilka budynków dzielących go od morza magicznie się zdematerializowało ;).

Wejdźmy zatem do środka!

 

 

2. Wystrój

Budynek jest imponujący – ma kilka pięter, a na najwyższym znajdziesz symetryczny ogród pełen roślin. Od razu wdrapaliśmy się na samą górę, którą rozpoznaliśmy jako miejsce najbardziej urokliwe.

 

 
3. Ceny

Ceny okazały się znacznie wyższe niż koszt stołowania się w lokalnej restauracji. Mało tego – zestaw w McDonald’s kosztował nawet więcej niż w Polsce!

Trafiliśmy akurat na promocję, w której zestawy z kanapką wycenione zostały na 12-15 GEL (18-22 zł). Niepromocyjne ceny to 15-19,15 GEL, czyli przekraczające 20 złotych. Polskie aktualnie oscylują wokół 16-18 złotych. Różnica nieduża, ale zarazem znacząca, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że sycące chaczapuri kupimy w restauracji już za 9 złotych, uliczny lokalny fast-food kosztuje 2-5 złotych, a talerz pełen khinkali – 12 złotych. Sosy, także ketchup, są płatne dodatkowo – to 1-2 GEL (1,5-3 złotych).

 

 
4. Kolejki

Mimo wysokich cen, po restauracji kręciło się dużo osób. Nie była opustoszała, jak ta w Japonii.

 

 

5. Kanapki

Luk zdecydował się na Double Chili Cheese Meal. W zestawie otrzymał kanapkę, frytki polane ostrym sosem jalapeno oraz napój.
– Sos jest wart uwagi. I kotlet jest naprawdę gruby – stwierdził.
Tradycyjnie porównał także cheesburgery.
– Bułka, płaski kotlet, ser, mało dodatków. Nic specjalnego.

 

 
6. Happy Meal

Zestawy dla dzieci są moją domeną. Ten kosztował 6,45 GEL, czyli ok. 10 złotych. Prezentował się dość ubogo, porównując do zachodnioeuropejskich wersji, w których modne jest dorzucanie dzieciom zdrowych marchewek i musów. W moim zestawie znalazła się: zabawka, cheesburger, sok owocowy i jabłko. W teorii. Bo w praktyce…

 

 

Zabawkę wybierałam spośród dwóch dostępnych. I nie, nie było tak, że tydzień temu wybór był większy i zabawki się rozprzedały. Od początku w ofercie znajdował się miś oraz żaba, elegancko umieszczone za witryną i opisane numerami 1 i 2. To znaczące o tyle, że trzy tygodnie później zajrzałam do Belgii i tam znalazłam te same zabawki, z tej samej serii, w obfitości ok. 7 rodzajów. Widać zatem, że McDo wziął pod uwagę kondycję finansową kraju i dopasował ofertę do zawartości kieszeni rodziców. Rodzic chętniej spełni prośbę:
– Kupmy zestaw, chcę skompletować wszystkie zabawki!, gdy „wszystkie” to 2, a nie 7. Niewykluczone też, że na rynek trafią finalnie wszystkie zabawki z danej serii, ale są prezentowane w małych grupkach, by zwiększyć sprzedawalność.

Co ciekawe, przy zamawianiu zabawka okazuje się być oddzielną pozycją kosztującą 4 GEL. Niestety nie da się zamówić dziecięcego zestawu za 2,45 GEL bez zabawki – próbowałam.

Zamówiłam jabłko, ale… dostałam frytki. Nie poszłam ich wymienić – teraz żałuję, bo nie mogę podzielić się w Wami informacją, czy ta zmiana wynikała z niedopatrzenia, czy może jabłko jest proponowane tylko po to, by restauracja wyglądała na zdrowszą, niż jest w rzeczywistości – a w finale i tak domyślnie kończy się z frytkami.

 

 

Zabawką, którą otrzymałam, był baribal. Tego samego dnia dostał imię: Borys (oficjalnie: Borys Batumi the Baribal Bear) i zaczął pozować mi do zdjęć w odwiedzanych miejscach. Jeszcze o nim usłyszycie ;).

 


Przeczytaj, jak wygląda McDonald’s:
w Japonii
na Teneryfie
w Norwegii
we Francji
na Islandii
w Belgii

 
 

 
 

Facebookby featherUdostępnij znajomym / Share with friends
Facebookby featherPolub na fejsbuku / Like Page

Dodaj komentarz