Życie według Yoshiego

Dzisiaj chcę opowiedzieć Wam o Yoshim. Nieważne, czy tak właśnie miał na imię – mógł być równie dobrze Mamoru lub Akirą. Ważne jest to, że Yoshi oprowadził nas po Tokio. Ponieważ mieliśmy zetknąć się z kulturą znaną nam tylko z wesołych podróżniczych reportaży, opowieści o drugiej wojnie światowej oraz anime, postanowiliśmy poprosić lokalsa o wyjaśnienie nam, jak należy postępować, by nie przysparzać innym problemów. Jak dojechać gdzieś metrem? Jak zachować się w restauracji i w onsenie? Które miejsca warto odwiedzić, a które lepiej sobie odpuścić? Gdzie zjeść najsmaczniejsze sushi i znaleźć prawdziwą japońską ceramikę? Yoshi był naszym przewodnikiem po zatłoczonych ulicach Tokio, ale także po niuansach kulturowych. I właśnie tym niuansom, a raczej – kolosalnym różnicom między naszymi światami, poświęcony jest ten artykuł.

 

 

PRACA I URLOP

Spędziliśmy razem całe dwa dni, podczas których z ciekawością pytaliśmy naszego przewodnika o jego życie. Yoshi nie był zbyt otwarty. Odpowiadał na pytania, ale nie snuł historii na swój temat z własnej woli i potrzeby. To było pierwszą typowo japońską cechą, którą mogliśmy w nim dostrzec. Cichy, uprzejmy, uczynny, wycofany.
– Ila masz lat, Yoshi? – zapytaliśmy pierwszego dnia.
– Pięśćdziesiąt trzy – odpowiedział, a my zdumieliśmy się. Nie wyglądał na więcej niż 40. To chyba ta dieta oparta na rybach i ryżu. A może po prostu dobre geny?
– Yoshi, ile masz dni wolnego w roku?
– Czterdzieści.
– Łał! Dużo – zachwyciliśmy się na początku. Dopiero później jasne się stało, że albo przesłyszeliśmy się, albo Yoshi pomylił słowa i zamiast czterdzieści (forty) chciał powiedzieć czternaście (fourteen). Szybkie przejrzenie zasobów Internetu potwierdziło, że w Japonii urlop trwa tylko dziesięć dni roboczych w ciągu roku. Niedużo.
– Ale nie wykorzystujemy wszystkiego – kontynuował Yoshi, trochę zdziwiony (zasadnie) naszym zachwytem. – Właściwie to bierzemy tylko jakieś dwa, trzy dni wolnego w ciągu roku.
– Tylko dwa, trzy dni? Ale dlaczego?
– Bo nie chcemy opuszczać pracy. Nie jest to dobrze widziane. I lepiej mieć wolne w zapasie na wypadek choroby i innych problemów.
– Ale… – zerknęliśmy do kalendarza. – Przecież spędzisz z nami poniedziałek i wtorek. Dwa dni robocze. Poświęcasz dla nas swoje jedyne dwa wolne dni w roku?
– Nie. Dzisiaj i jutro wziąłem wolne, ale odpracuję je w sobotę i niedzielę.

 

 

Yoshi pracował w firmie zajmującej się małżami. Był pracownikiem wyższego szczebla, prawdopodobnie kontrolował dokumentację lub proces produkcji, ale nie udało nam się uzyskać zbyt wielu informacji na ten temat. Często słyszy się o tym, że Japończycy są pracoholikami. Rzadziej mówi się o tym, że tak naprawdę długi czas spędzają w pracy, ale już niekoniecznie na pracy. Godziny w firmie potrafią wlec się niemiłosiernie, gdy już wyrobisz dzienną normę, ale jeszcze nie możesz wyjść z biura. Pracownik nie opuści stanowiska przed przełożonym, bo przecież nie wypada, by szef tymczasem pozostał w firmie i samotnie walczył z dokumentami. Szef zaś, mimo zakończenia pracy, nie wyjdzie przed pracownikiem, by nie dawać mu złego przykładu. Potrafią tak siedzieć pół godziny… godzinę… półtorej godziny po oficjalnym zakończeniu pracy, z grzeczności nie ubierając się i nie wychodząc z budynku jako pierwsi. A gdy wreszcie pracownicy wylegną na chodnik przed budynkiem… wybierają się na sake. Integrowanie się po godzinach w lokalnych knajpkach jest tradycją. Jeżeli nie wybierzesz się na wspólną zabawę – będziesz odstawać; a mało który Japończyk chce się wyróżniać. Nieumiejętność dostosowania się do grupy może zaważyć na Twojej karierze i relacjach w pracy. W kulturze Kraju Kwitnącej Wiśni, w przeciwieństwie do europejskiej tradycji, podkreślanie swojej indywidualności nie jest postrzegane pozytywnie. To w jedności, zastępowalności i wspólnocie upatruje się siły, a jednostka zbyt różna i siląca się na samodzielność nie zyskuje wsparcia bliskich ani poparcia społecznego.

Zatem po pracy, w której spędzasz zbyt wiele czasu, idziesz do knajpy, w której także intensywnie tracisz chwile. Gdy wracasz do domu, jest już późno. Powtarza się to niemal każdego dnia. Dlatego nie widzisz sensu w tym, by dobrze wyposażyć kuchnię – przecież jadasz głównie w pracy i na mieście. W domu wystarczy lodówka, stół, zlew i mikrofalówka.

 

JAK MIESZKAJĄ JAPOŃCZYCY?

 

Trudno Ci znaleźć czas na rozkwit prywatnego życia towarzyskiego, a szczególnie – romantycznego, dlatego zagłębiasz się w anime, grach komputerowych i wybierasz się do maiden cafe. Lub do knajpy dla doroślejszej klienteli, w której opłacasz młodym dziewczętom czas spędzony na intymnej rozmowie i potrzymaniu się za ręce.

 

PO CO MIAUCZY SIĘ W MAIDEN CAFE?

 

Nic dziwnego, że samobójstwa są w Japonii ważnym problemem społecznym.

  

SAMOBÓJSTWA

– Yoshi – zagaiłam na peronie metra. – Słyszałam, że te barierki wzdłuż torów postawiono dlatego, że ludzie często rzucali się pod nadjeżdżające pociągi, by popełnić samobójstwo. To prawda?
– Nie do końca – zaprzeczył Yoshi, ale wydawał się trochę zmieszany. – Dlaczego tak myślisz?
– To w Europie dość popularna informacja na temat Japonii. Czytałam o tym w sieci.
– Te barierki są przede wszystkim po to, żeby pod pociąg nie wpadły osoby pijane. Nie wiedzą, dokąd idą, i zdarzało się, że spadały na tory. Na podobnej zasadzie barierki zwiększają bezpieczeństwo osób niewidomych. No i… tak, są postawione także ze względu na samobójców. Ale oni stanowią małą grupę.

Cóż, trudno oczekiwać, by Japończyk otwarcie przyznał, że w jego kraju problemy natury psychicznej są powszechne. To samo kiedyś dotyczyło środków na depresję. Gdy światowa medycyna uznała ją za jednostkę chorobową, postanowiono przeprowadzić badania określające, jak wygląda częstotliwość zachorowań w różnych krajach. Wyniki uzyskane w różnorodnych państwach były podobne. I tylko w Japonii statystyka sugerowała sielankę – nikt nie cierpiał na depresję! Cóż za szczęśliwe społeczeństwo, chciałoby się rzec. Ale ktoś zagłębił się w niuanse kulturowe i zauważył, że dla Japończyka przyznanie się do słabości psychicznej, smutku, przygnębienia czy niechęci do działania, jest niedopuszczalne i kojarzy się z poczuciem klęski oraz zawodu. Nie możesz mieć depresji, bo to czyni cię niepełnowartościowym obywatelem. Niedługo potem w Japonii zorganizowana została kampania, w której depresję przedstawiono jako chorobę lekką i przejściową. „Jest jak katar”, przekonywano. „Da się z niej szybko wyleczyć”. I dopiero zmniejszenie jej kalibru – z choroby odejmującej chęci do życia do krótkiej chwili słabości – sprawiło, że statystyki w Japonii podskoczyły do norm obserwowanych w innych krajach. Japończycy przestali bać się ostracyzmu i ośmielili się przyznać przed sobą do „drobnych” problemów natury psychicznej.

 

 

Mimo tego depresja i oraz nieraz związane z nią samobójstwa są w Japonii dużym problemem. Według badań, w 2014 roku dziennie odbierało sobie życie 70 Japończyków. Dzisiaj ta liczba nieco zmalała wskutek intensywnych kampanii finansowanych z publicznych pieniędzy, ale nadal jest pokaźna. Samobójstwa popełniają przede wszystkim mężczyźni (71% przypadków), a za podstawowe przyczyny podjęcia takiej decyzji uważa się problemy ekonomiczne, związane z utratą pracy oraz presją społeczną. Nastawienie Japończyków do tego problemu społecznego jest… interesujące – często uważają samobójstwo za wyraz odpowiedzialności. To przekonanie wynika z historii Kraju Kwitnącej Wiśni. W czasach feudalnych honorowe odebranie sobie życia, zwane seppuku, było naturalną konsekwencją przegranej walki lub splamienia honoru w inny sposób. Z kolei podczas drugiej wojny światowej Japończycy-piloci poświęcali się, celując samolotami w wojska wroga (tzw. kamikadze)

 

WYBUCH BOMBY ATOMOWEJ I TYSIĄCE ŻURAWI HIROSHIMY

 

W 2007 roku minister Toshikatsu Matsuoka odebrał sobie życie wskutek oskarżeń o skandal. Opinie na ten temat były podzielone; obok głosów krytyki pojawiły się określenia takie jak „prawdziwy samuraj” i „człowiek honoru”.

Samobójcy mają w Japonii swoje ulubione miejsca, w których żegnają się z życiem. Należy do nich Aokigahara, tzw. Las Samobójców, w którym co roku znajdowanych jest kilkadziesiąt ciał – na przykład w 2003 roku było ich 105. Popularne jest także rzucanie się na tory – ciemną sławą cieszą się w tej materii linie Chuo Rapid Line. Poza tym osoby planujące odebranie sobie życia czasem tworzą grupy i zawierają pakty, na mocy których planują szczegóły samobójstwa oraz popełnienie go w tym samym miejscu, czasie i w ten sam sposób. Tak, by znów, choć na chwilę, poczuć się częścią większej grupy.

 
 

SZKOŁY I EDUKACJA

Na ulicach niezależnie od godziny roiło się od uczniów. Niektórzy nosili szare marynarki, inni granatowe; dziewczynki miały spódniczki raz jednolite, raz z rąbkiem, zielone, czarne, szare… Zapytaliśmy w końcu:
– Yoshi, dlaczego mundurki uczniów są tak różne?
– To zależy od szkoły – odpowiedział. – Każda prywatna ma swój model. Największą nobilitacją jest dostać się do dobrej szkoły i z dumą nosić jej mundurek. Niektóre zabraniają zdejmowania go nawet w weekendy!
– Ciekawe. W Polsce ludzie zwykle wolą uczyć się w publicznych placówkach. Prywatne najczęściej uchodzą za zarezerwowane dla osób z problemami lub posiadających majętnych rodziców. No, ewentualnie miewają unikalny trybe nauki.
– W Japonii każdy chce dostać się do szkoły prywatnej. Publiczne… nie cieszą się powodzeniem. I nie nosi się w nich mundurków. Jeżeli widzicie ucznia w zwykłych, własnych ciuchach – to znaczy, że mu się nie udało.

Uczniowie siedzą w szkole od rana do wieczora, od najmłodszych lat zapisują się na dodatkowe zajęcia i biorą korepetycje. Wszystko po to, by dostać się do dobrej szkoły, a potem – znaleźć dobrą pracę. Często przypłacają tę presję społeczną depresją.

Niedługo potem Yoshi zapytał nas, nieco zdziwiony:
– Czy w waszym kraju lekcje są prowadzone po angielsku?
– Nie – teraz my z kolei się zdziwiliśmy. – Dlaczego tak sądzisz?
– Bo mówicie tak… płynnie. Tak szybko. My, w Japonii… Uczymy się gramatyki. Uczymy się słówek. Uczymy się konstruować zdania tak, by brzmiały poprawnie. Ale nie uczymy się mówić. I potem mówimy… powoli. Nienaturalnie. Najpierw musimy ułożyć wszystko w głowach.
Faktycznie, Yoshi opowiadając nam o czymś zamyślał się, szukał odpowiednich słów. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że mówimy stosunkowo płynnie, chociaż niekoniecznie poprawnie. Czasem pewnie pomyliliśmy liczbę, zapomnieliśmy słowa, źle postawiliśmy akcent. Ale mówiliśmy wiele i bez oporów, chcąc dowiedzieć się więcej i więcej. A Yoshi, starając się brzmieć perfekcyjnie, często milczał.

 

 

LITERATURA I CZYTANIE

Wieczorem zajrzeliśmy na karaoke. Yoshi zaprosił swoje koleżanki, ale tylko jedna z nich dotarła na miejsce. W szóstkę rozsiedliśmy się wygodnie na kanapach i zaczęliśmy przeszukiwać system komputerowy w poszukiwaniu piosenek do odśpiewania. Wszyscy wybraliśmy angielskie przeboje. Yoshi czasem nieco kaleczył akcent, ale śpiewał ze śmiałością, która znikała, gdy muzyka milkła. Jego towarzyszka nuciła głośno, czysto, ze ślicznym akcentem. My tymczasem pochylaliśmy się nad menu. Jak zwykle było w nim mnóstwo zdjęć, poza tym nie poskąpiono tłumaczeń na język angielski, tak by obcokrajowcy, którzy zajrzeli tu w poszukiwaniu japońskiej kultury, czuli się komfortowo.

 

NIE JEDZ TEGO, TO PLASTIK!, CZYLI SZTUCZNE JEDZENIE MADE IN JAPAN

 

A jednak jeden z angielskich napisów wzbudził nasze wątpliwości. Postanowiliśmy zapytać Yoshiego o znaczenie japońskiego oryginalnego tekstu.
– Yoshi, zerkniesz? Czy tutaj chodzi o „wino ze śliwek”?
Yoshi pochylił się nad kartką. Przyłożył palec do znaków swojego alfabetu i przesunął nim powoli po kolejnych symbolach, poruszając niemo ustami.
– … chyba tak – odparł po dłuższej chwili, ale bez przekonania. Przyglądałam mu się zaskoczona. Wydawałoby się, że dopiero niedawno nauczył się czytać. Ta powolność ruchów przesuwanego palca, to zastanawianie się nad znaczeniem znaków… Przecież wystarczy tylko zerknąć na tekst, by wiedzieć, co oznaczają znaki, prawda? Tymczasem Yoshi podsunął menu swojej koleżance.
– Zerknij, proszę.
Koleżanka pochyliła się nad laminowanym papierem i… w takim samym skupieniu, jak Yoshi przed chwilą, przesunęła palcem po kartce.
– Tak. Też myślę, że chodzi wino śliwkowe – powiedziała po chwili.
Dla ciekawskich: owszem, chodziło o wino śliwkowe, o czym przekonaliśmy się chwilę po złożeniu zamówienia.

Alfabet Japończyka jest zupełnie inny od polskiego. Przede wszystkim składa się ze znaków i jest podzielony na sylaby, które układasz, by konstruować słowa i zdania. Sa-ku-ra – i masz sakurę, czyli wiśnię. Ko-ko-ro – i dostajesz kokoro, czyli serce. Zdarza się też, że symbol oznacza nie sylabę, a konkretny przedmiot lub czynność. Japończyk pochylając się nad słowem w swoim języku musi najpierw zobaczyć pojedynczy symbol, przetłumaczyć go fonetycznie lub zrozumieć jego znaczenie, połączyć z następnym i następnym elementem, a następnie podjąć decyzję na temat znaczenia słowa i zdania, który usłyszał.

Zerknij na zdjęcie poniżej. To Władca much Goldinga; kupiłam tę książkę w japońskiej księgarni za 1000 jenów (ok. 35 zł). Tekst czyta się od prawej do lewej i kolumnami, od góry do dołu. Zauważ, że między znakami brak spacji i teraz wyobraź sobie, jak może utrudniać to czytanie :). Oraz – jak niesamowita, pełna znaczeń może być japońska poezja!

 

 

FINANSE

– Yoshi, czy pójdziesz z nami na shabu-shabu? Pokażesz nam dobrą restaurację?
Shabu-shabu jest tradycyjnym japońskim posiłkiem, który klient przygotowuje na własną rękę, mieszając różne składniki w podgrzewanym naczyniu i zanurzając w takiej wrzącej zupie kawałki wędlin i mięsa. Marta i Marcin mieli ogromną chęć na to danie. Kluczem do jego doskonałego smaku jest znajomość zasad łączenia poszczególnych ingrediencji i liczyliśmy na to, że Japończyk będzie naszym wsparciem. Poinformowaliśmy go, że zapraszamy go na nasz koszt.
Shabu-shabu? Dobrze – odpowiedział, chociaż wydawał się nieco zagubiony, jakby nie znał zbyt wielu miejsc oferujących to danie. Poszukał w sieci, sprawdził recenzje, w końcu – zaprowadził nas do restauracji mieszczącej się na siódmym piętrze wieżowca.
– Co wybrać? – zapytaliśmy, gdy kelnerka położyła przed nami menu. Yoshi zasugerował parę składników wartych uwagi, ale nie był zbyt przekonujący.
– Bardzo rzadko bywam w takich miejscach – przyznał. – Są drogie.
Opłata za bardzo sycący posiłek za jedną osobę nie przekroczyła 1500 jenów, czyli ok. 50 złotych. Nie pytaliśmy Yoshiego o zarobki, ale przykro było uświadomić sobie, że mężczyzna, który pracuje pewnie od 30 lat, nie może pozwolić sobie na zbyt wiele w tym mieście rozmaitości .
A szabu-szabu wyszło przepyszne :).

 

 

WAKACJE I PODRÓŻE

– Czy to są wasze wakacje? – zapytał nas nasz przewodnik.
– Tak, przylecieliśmy tu w ramach urlopu. A ty, Yoshi? Byłeś kiedyś za granicą?
– Tak… Raz byłem. W Australii.
Łał, pomyślałam na początku. Australia, daleki kontynent. A potem uzmysławiam sobie, że jestem w Japonii. Australia jest na wyciągnięcie ręki; dla Japończyka to wyjazd podobny do odwiedzenia Anglii przez Polaka. Owszem, przygoda, inna kultura, inny klimat, ale… nie tak daleko. I, zaraz… Yoshi miał ponad 50 lat. I przez wszystkie te lata tylko raz wyjechał z kraju?
– Japończycy jeżdżą na wakacje, gdy są na emeryturze. Wcześniej dużo pracują – dodał.

To tłumaczy ekscytację, z jaką Japończycy pstrykają setki zdjęć każdemu napotkanemu zabytkowi. Nie dość, że nasze kultury bardzo się różnią – ot, choćby zamek: w Japonii drewniany, u nas murowany – to jeszcze przeciętny obywatel Kraju Kwitnącej Wiśni dopiero na emeryturze ma czas, by poznać resztę świata.

 

HIMEJI – ZAMEK, KTÓRY NIGDY NIE ZOSTAŁ ZDOBYTY

 

DZIĘKOWANIE I WZAJEMNOŚĆ

Czytaliśmy wcześniej co nieco o Japońskiej kulturze. Wiedzieliśmy już, że Japończycy nie lubią czuć się zadłużeni u kogoś i że z chęcią odwzajemniają wszelkie gesty i dobre przysługi. Doceniają też docenienie. Dlatego przygotowaliśmy dla Yoshiego nieduży pakunek w podziękowaniu za spędzony z nami czas. W pakunku znalazło się Ptasie Mleczko (jak się potem dowiedziałam, wykupione kilka lat temu przez Japończyków – więc chyba nie tak typowo polskie smakiem), Żubrówka, magnes, warszawska pocztówka z podziękowaniami. Długo dywagowaliśmy nad tym, kiedy wręczyć Yoshiemu upominek.
– Zwykle robi się to ostatniego dnia, tuż przed pożegnaniem.
– Tak, ale jeżeli on niczego dla nas nie przygotował, pozostawimy go z poczuciem nieodwzajemnienia dobrego uczynku. My sobie pojedziemy, a on będzie się męczył.
– To może dzień wcześniej? Wtedy będzie miał czas, by się odwdzięczyć, jeżeli będzie chciał.
– Ale czy nie będzie miał poczucia, że wywieramy na niego presję? Ze oczekujemy jakiejś wzajemności?
W końcu ustaliliśmy, że wręczymy prezent pod koniec pierwszego z dwóch dni, które mieliśmy spędzić razem. Yoshi był zdziwiony i widzieliśmy, że czuł się nieswojo, przyjmując podarunek. Nie wycofaliśmy się z pomysłu, ponieważ chcieliśmy zadośćuczynić naszej (polskiej?) chęci podziękowania za poświęcony nam czas. Yoshi schował pakunek do plecaka i przy okazji wyjął z niego jakieś japońskie przegryzki, pakowane oddzielnie, umieszczone z zbiorczym, napoczętym opakowaniu.
– Proszę. Nie mam niczego innego, ale to są dobre japońskie przekąski. Bardzo je lubię. To dla was.
Nazajutrz wręczył nam jeszcze nieduże opakowanie czekoladek. Ucieszyliśmy się, zwłaszcza podejrzewając już, że jego sytuacja finansowa nie była najlepsza.

  

Po powrocie przeglądałam zdjęcia i zauważyłam, że nie mam żadnego, na którym stalibyśmy w piątkę – my, zwiedzający, i nasz przewodnik. Nie mogę sobie przypomnieć, czy dlatego, że nigdy nie poprosiliśmy go o taką pamiątkę, czy może kulturalnie odmówił naszym nieśmiałym prośbom – tak grzecznie, że nawet nie zapadło mi to w pamięci. Szkoda. Po dwóch dniach zwiedzania Yoshi pożegnał nas tak samo japońsko, jak powitał. Był cichy, uprzejmy, uczynny i wycofany.

 

 
 
 

Facebookby featherUdostępnij znajomym / Share with friends
Facebookby featherPolub na fejsbuku / Like Page

Dodaj komentarz