W trzecim dniu naszej przygody obudziło nas słońce. Stęsknieni za jego blaskiem, pławiliśmy się w złotych promieniach podczas śniadania. Mucha rozpalił małe ognisko, na którym przygotowaliśmy owsiankę. Pożyczyliśmy z sąsiedniego składowiska deskę i ułożyliśmy ją na kamieniach w taki sposób, by powstała ławeczka z widokiem na pełzający ogień.
![](http://wybywam.com/wp-content/uploads/2019/01/laponiadzien18.jpg)
A potem razem z Lukiem zabraliśmy ręczniki i klapki i wybraliśmy się nad jezioro. Szło się do niego na przełaj jakiś kwadrans, podczas którego pilnie (i bezowocnie) wypatrywałam w chaszczach zrzuconego poroża. Woda była krystalicznie czysta i zimna; cudownie kontrastowała z mocnym porannym słońcem i chociaż tak naprawdę temperatura powietrza pewnie nie przekraczała 12 stopni, to z animuszem wykąpaliśmy się po raz pierwszy od dwóch dni. Żałuję, że nie zabrałam wtedy ze sobą aparatu, bo poranek był naprawdę prześliczny i chciałabym go uwiecznić.
![](http://wybywam.com/wp-content/uploads/2018/12/laponiadzien16.jpg)
Po śniadaniu postanowiliśmy się rozdzielić. Mucha z Kasią chcieli obejrzeć okolicę poza szlakiem, wspinając się na okoliczne pagórki, my z Lukiem z kolei byliśmy ciekawi następnego schroniska. Cóż, zbieranie pieczątek z podróży zobowiązuje ;). Zabraliśmy do plecaków najpotrzebniejsze rzeczy, umówiliśmy się na spotkanie w tym miejscu o 15:00 i zostawiliśmy nasze namioty – rozłożone, niepilnowane i z niepotrzebnymi chwilowo rzeczami w środku. Namioty stały na uboczy i nie rzucały się w oczy. A gdyby nawet ktoś je zauważył, to co mu po dodatkowych ciuchach czy puszce fasoli? Ma już w pewnością swój ciężar do dźwigania.
Dla niektórych to kontrowersyjny temat, ale ja bardzo lubię kraje skandynawskie między innymi za to, że czuję się w nich bezpiecznie i nie obawiam się kradzieży. Niedługo potem na trasie trafiliśmy na krótkofalówkę schowaną w drewnianej krzynce. Ot tak, na środku trasy. Zostawioną po to, by wezwać przez nią statek – lub pomoc w razie potrzeby. Kradzież? A kto by kradł wspólne dobro?
![](http://wybywam.com/wp-content/uploads/2019/01/laponiadzien22.jpg)
Ruszyliśmy z Lukiem w dalszą wędrówkę.
– Co to?! – zawołałam już po chwili, gdy pod nogami przemknęło nam zwierzę wielkości małej świnki morskiej. Było łaciate i czarno-rude, a przynajmniej takie mi się wydało przez ten ułamek sekundy, po którym skryło się w krzakach. A potem… Znów podobne stworzenie przecięło nam drogę. Gdy za trzecim razem znaleźliśmy przy ścieżce kolejnego przedstawiciela gatunku, tym razem nieruchomego, bo… zjedzonego do połowy, już wiedzieliśmy, z czym mamy do czynienia.
Z lemingami!
Te małe bestie dorobiły się już niemałej sławy. Mówi się o nich, że popełniają zbiorowe samobójstwa, rzucając się z klifów do wody. To fałsz, ale oparty na kilku faktach. Po pierwsze, lemingi faktycznie migrują w dużych grupach. Co ciekawe, co trzy lub cztery lata ich populacja gwałtownie się zwiększa (kiedyś uważano, że z dnia na dzień jest ich coraz więcej, bo spadają z nieba). Wtedy też często grupka lemingów oddziela się od głównego stada, ruszając na poszukiwanie nowych terenów do zamieszkania. Po drugie, lemingi potrafią pływać i w szukając nowego lokum przekraczają rzeki oraz jeziora. Zwierzaki wskakują do wody, ale nie z zamiarem samobójstwa – po prostu zdarza się, że ta woda jest zbyt szeroka, bo to na przykład… ocean, i lemingi topią się z wyczerpania, próbując go przepłynąć. |
Z rzadka mijaliśmy pojedyncze osoby; więcej piechurów spotkaliśmy nad potokiem przecinającym trasę. Deski tworzące drogę zniknęły i pozostało nam przekroczenie wody na własną rękę. Potok był płytki, a woda żwawa; podeszliśmy bliżej źródła i przeszliśmy na drugi brzeg w węższym miejscu, skacząc po kamieniach. Ale ludzie stojący niżej po prostu niespiesznie zdjęli buty trekkingowe, założyli klapki i przeszli w nich 20 metrów wody. Jeżeli człowiek nie spieszy się z pokonaniem trasy, może się przy takiej okazji nawet zrelaksować!
![](http://wybywam.com/wp-content/uploads/2019/01/laponiadzien21.jpg)
– No i wyjaśniło się co transportowały helikoptery – zauważyłam po chwili. Torby pełne desek leżały niedbale rzucone wzdłuż trasy. Widocznie ten odcinek też będzie niedługo odnawiany.
![](http://wybywam.com/wp-content/uploads/2019/01/laponiadzien19.jpg)
Niedługo potem dotarliśmy do schroniska. Postanowiliśmy wejść do środka po pieczątkę. Kilka osób kręciło się po części restauracyjnej, sklepiku i przy rejestracji i może dlatego nasza obecność, choć odnotowana przez sprzedawcę, nie została podliczona na 200 SEK. Rozejrzeliśmy się po sklepiku i ze zdziwieniem odnotowaliśmy, że ceny, chociaż wysokie, oscylują wokół wartości, które zapłacilibyśmy w… polskim schronisku.
– I po co nosimy ze sobą cały ten ryż! – jęknęliśmy. – Można było kilka kilogramów jedzenia mniej i tutaj zapłacić tylko 10 złotych za opakowanie…
Cóż, czasem trzeba nauczyć się na własnych błędach. Odnotowane na przyszłość: jeżeli znów tu przyjedziemy, będziemy zaopatrywać się na trasie. Trochę drożej, ale lżej.
![](http://wybywam.com/wp-content/uploads/2019/01/laponiadzien23.jpg)
Tymczasem jednak musieliśmy zawracać. Przez chwilę rozważaliśmy powrót drugą stroną jeziora, by zajrzeć do ulokowanej tam wioski Saamów. Niestety ścieżka zniknęła. W jej miejscu kotłowała się tylko żwawa woda, którą musielibyśmy przepłynąć, a nie byliśmy ani na to przygotowani, ani skorzy do moczenia się. Ruszyliśmy zatem na piechotę trasą, którą tutaj dotarliśmy, i po 2 godzinach żwawego marszu staliśmy już przed namiotami.
![](http://wybywam.com/wp-content/uploads/2019/01/laponiadzien24.jpg)
– Mamy dla ciebie niespodziankę! – oznajmili Mucha z Kasią i wręczyli mi poroże renifera, które znaleźli na wysokościach. – Były jeszcze zęby, ale ich już nie chcieliśmy zbierać… – tutaj chciałam dowiedzieć się, gdzie to cudo widzieli, by wybrać się po trzonowce na własną rękę, ale destylacja okazała się zbyt odległa. Nie pytajcie, po co mi rogi i zęby renifera. Biologiem jestem, taki z nas gatunek. Znajoma opowiadała niedawno o swoim pobycie w Australii:
– … I budzę się… A nade mną wielki pająk! Taki wielkości pięści! Więc budzę męża. A mąż, biolog, hyc, trzasnął pająka, zasuszył i przywiózł do Polski na pamiątkę.
Więc widzicie. Biolodzy tak mają.
![](http://wybywam.com/wp-content/uploads/2019/01/laponiadzien25.jpg)
Zaczęło kropić, więc na pewien czas zaszyliśmy się w namiotach. Nie chciało nam się wychodzić. Nie mieliśmy jednak wyjścia – czas zaczynał nas gonić. Chociaż spakowaliśmy prowiant na pięć dni, w trakcie wędrówki uznaliśmy, że musimy skrócić pobyt na szlaku do 4 dni, by w drodze powrotnej zdążyć zwiedzić miasta, na których nam zależało. W końcu nie po to wynajęliśmy samochód, by potem na pełnym gazie pruć z północy kraju na południe, bez zatrzymywania się w co ciekawszych miejscach… Spakowaliśmy się zatem i ruszyliśmy w drogę powrotną. Zrobiło się ciemno, wciąż padał deszcz. Uważnie stawialiśmy stopy na śliskich kamieniach. Znów musieliśmy się nawzajem uciszać, gdy o 22 mijaliśmy ciemne namioty. I znów wędrowaliśmy aż do północy, by rozbić namioty tam, gdzie spaliśmy dwie noce wcześniej.
![](http://wybywam.com/wp-content/uploads/2019/01/laponiadzien26.jpg)
![Pokaż znajomym Facebook](http://wybywam.com/wp-content/plugins/social-media-feather/synved-social/image/social/regular/96x96/facebook.png)
![feather](http://wybywam.com/wp-content/plugins/social-media-feather/synved-social/image/icon.png)
Polub na fejsbuku / Like Page
Świetny artykuł, piękne zdjęcia 🙂