Teneryfa i muzeum porcelanowych lalek

Trzy kilometry od Del Drago natrafisz na metalową bramę, palmy i dom, który wygląda na prywatny. Ale nie jest. To ARTlandya. Kryje się w niej wystawa porcelanowych lalek (i pluszowych misiów) przywieziona z Wiednia. Lalki mają różne pozy, różne wyrazy twarzy, różne karnacje, ale wszystkie je łączy jedno: są małymi dziełami sztuki. A tutaj możesz nauczyć się je tworzyć.

 

 

JAK ROŚNIE DEL DRAGO – SMOCZE DRZEWO?

 

Do muzeum prowadzą kręte ścieżki, ale gdy już zobaczysz znak wskazujący trasę, trudno zgubić drogę. Przy wejściu do parku stoi budka, w której musisz uiścić opłatę. 10 euro za dorosłego, 4,5 euro za dziecko liczące sobie 6-12 lat, młodsze – bezpłatnie. Na początku wydaje się to wysoką kwotą, ale po zwiedzeniu wystawy uznasz najpewniej, że warto było.

Kobieta pobierająca opłaty jest jednocześnie opiekunką muzeum. Przyjeżdżamy chwilę po otwarciu, w sobotę. Nie ma tłumów. Właściwie, to nie ma nikogo poza nami.
– Najpierw obejrzyjcie wystawę w tym budynku. To różne lalki i misie, limitowane edycje. Potem możecie przejść się ogrodem; idąc tą ścieżką, traficie do drugiego budynku. Jest znacznie większy i poświęcony wyłącznie lalkom. Gdy tu dotrzecie i będziecie chcieli czegoś się dowiedzieć, dajcie znać.

 

 

Zaglądamy zatem do pierwszego budynku. Eksponaty są tu ustawione na półkach w taki sposób, że każdego z nich możemy dotknąć. Początkowo tego nie robimy, ale później okazuje się, że niepotrzebnie mieliśmy opory – przewodniczka podnosi lalki, podaje nam do rąk, nakazuje pogładzić twarz czy dłonie, by poczuć fakturę, czy wziąć misia do ręki, by poznać jego ciężar. Do lalek i misiów nieraz przyczepione są oryginalne metki z cenami. Na jednej z nich widzimy informację: ANTOINETTE 51/100/2004, po drugiej stronie: 698 euro. To oznacza, że uśmiechnięta lalka, którą mamy przed sobą, pochodzi z kolekcji Antoinette, jest numerem 51 na 100 wytworzonych (po setnym egzemplarzu twórca był zobowiązany do zniszczenia matrycy), powstała w 2004 roku i kosztowała horrendalnie dużo. Jak się jednak później dowiemy, ta zawrotna suma tak naprawdę jest odpowiednia, biorąc pod uwagę ogrom pracy artysty.

 

 
 
 

Przechodzimy do drugiego budynku. Jest znacznie większy od pierwszego, co budzi nasz niepokój, bo pięknych lalek do podziwiania jest ogrom, a nam zaczyna kończyć się czas – mamy w dzisiejszych planach jeszcze spacer po wulkanie Teide. Rozpoczynamy jednak oględziny. Wciąż jesteśmy jedynymi gośćmi. Lalki tym razem często ukryte są za szybkami, chociaż w razie naszych pytań opiekunka chętnie wyjmuje je zza szklanej bariery. Mają przeróżne twarze. Każdy twórca wyrobił własny, charakterystyczny styl i po chwili wystarczy rzut oka na rysy twarzy, by wiedzieć, spod czyjej ręki wyszło dzieło.

Anette Himstedt. Jej lalki przedstawiają maluchy przeróżnych narodowości. Zauroczyć może ta mnogość ekspresji; kolorów skóry; te drobiazgi różnicujące grupy etniczne, jak nieco bardziej rozdęte płatki nosowe lub bardziej skośne oczy, które twórczyni potrafi oddać tak realistycznie, że ma się wrażenie patrzenia na prawdziwe dziecko innej nacji. Sekretem jej lalek jest to, że korzysta zawsze z białej porcelany. Chcąc nadać porcelanie kolor skóry – kremowy, żółty, brązowy – nakłada na nią kolejne warstwy farb. To sprawia, że elementy ciała lalki muszą być wypalane znacznie częściej niż u innych twórców; nadaje jednak cieniom niespotykaną głębię.

 


 

 
 

Nicole Marschollek. Jej bohaterki rzadko się uśmiechają. Częściej mają wydęte wargi i sprawiają wrażenie obrażonych, melancholijnych, zamyślonych, smutnych. Czasem nawet kapryśnych lub złych. Mają też charakterystyczne wielkie oczy.

 

 
 
 

R. John Wright. On z kolei słynie z pokrywania ciał swoich lalek cieniutką warstewką filcu, która sprawia, że figury wyglądają na jeszcze delikatniejsze. Lubuje się w tworzeniu figurek okolicznościowych: na wystawie mogliśmy obejrzeć Alicję z Krainy Czarów i Małego Księcia, którzy powstali z okazji rocznic swoich narodzin.

 

 
 

Potem przechodzimy do działu, w którym lalki są tworzone. Przewodniczka opowiada nam o każdym kolejnym etapie. Na początku powstaje lalka-oryginał, ciężka, wykonana z plastycznej masy, jedyna w swoim rodzaju. Tylko człowiek, który potrafi stworzyć taką lalkę od podstaw, może mianować siebie artystą. Odlewanie lalek z przygotowanych form – to już rzemieślnictwo.
– Ja odlewam lalki. Nie jestem artystką – mówi przewodniczka.

 

 

Następnie na podstawie pierwowzoru tworzona jest forma. Jeżeli lalki będą porcelanowe – to forma tworzona jest z gipsu. Do środka formy wlewana jest płynna porcelana. Porcelana po wypaleniu może mieć różne kolory, ale na początku zawsze będzie biała. Trzyma się ją w formie przez ok. 4-6 minut. W tym czasie gipsowa forma „wyciąga” wodę z warstwy, która znajduje najbliżej ścianek, usztywniając ją. Gips ma określoną chłonność – może wyciągnąć wodę tylko z ok. 25 lalek. Przy dwudziestej szóstej, w miejscu łączenia dwóch części formy, powstaną brzydkie, białe linie, których nie sposób będzie się pozbyć. To znak, że forma osiągnęła kres swoich możliwości i trzeba ją zniszczyć.

 

 

Po tych 4-6 minutach wylewa się z formy wciąż płynną porcelanę. W formie pozostaje tylko cienka warstwa pozbawiona wody, za to obdarzona kształtem. Gdyby teraz otworzyć formę, warstwa okazałaby się delikatna, skóropodobna, łatwo tracąca kształt. Dlatego pozostawia się ją na ok. 4 godziny, by stwardniała. Po tym czasie można ją wyjąć i delikatnie oszlifować. To mozolna praca, wymagająca wielkiej precyzji. Już jedno przesunięcie pędzlem po białej powierzchni sprawia, że zdzieramy wierzchnią warstwę materii; pojawia się biały proszek. Wystarczy kilka pociągnięć pędzlem za dużo, by głowa nadawała się do wyrzucenia. Na tym etapie wycina się też otwory na oczy, na zęby, w nosie.

 

 

Kolejnym etapem jest wypalenie lalki. Służą do tego piece, które osiągają temperaturę powyżej 1200 stopni Celsjusza. Samo wypiekanie trwa kilka godzin; po tym czasie piec jest stopniowo, powoli chłodzony poprzez uchylanie drzwiczek o milimetry. Zbyt szybkie otwarcie pieca będzie skutkowało pęknięciem porcelany wskutek zbyt dużej różnicy temperatur. Chłodzenie urządzenia trwa około 2 dni. Dopiero po tym czasie można wyciągnąć głowę, by zobaczyć, czy wszystko poszło zgodnie z planem.

 

 

Na tym etapie głowa ma już cielisty kolor i jest mniejsza o ok. 1/4. Porcelana, tak jak glina, kurczy się przy wypalaniu.

 

 

– Teraz przystępujemy do malowania – opowiada przewodniczka. – Każdą farbę można zmyć. Malujemy brew, jest brzydka – zmywamy. Malujemy cienie na policzkach, są nieudane – zmywamy. A kiedy uznamy, że wszystko jest tak, jak powinno, znów wkładamy głowę do pieca. I znów wypalamy. Znów czekamy dwa dni. Znów wyciągamy. I nakładamy kolejne cienie, i znów wypalamy…

Cały proces przygotowywania głowy może zająć miesiąc. Lub dłużej.

 

 

Kolejnym etapem jest zaopatrzenie lalki w oczy i włosy.

Oczy mają kształt łezek. Nakładamy je na specjalne urządzenie i manewrujemy nimi wewnątrz głowy. Wstępnie przyklejamy je za pomocą wosku. Kiedy uznamy, że leżą idealnie, nakładamy na nie od tyłu – od środka głowy – łyżkę porcelany. I niespodzianka, znów wypalamy! Wosk natomiast, jeżeli wystaje gdzieś w kącikach oczu, możemy bez problemu zmyć.

 

 

– Potem dobieramy włosy – bierze do ręki małą perukę. – Najczęściej sięgamy po naturalne. I to jak najbardziej naturalne. Jeżeli lalka ma być murzynką, to naturalnie czarne, afrykańskie (bardziej się kręcą i są sztywniejsze), jeżeli albinoską, to bardzo jasne (delikatne i cienkie). Ważny jest też sposób uszycia peruki. Tanie peruki mają włosy wszyte w materiał koncentrycznie; jeden okręg otacza drugi. Może wyglądać to ładnie przy rozpuszczonych włosach. Ale jeżeli spróbujemy zrobić lalce warkocze czy kucyk, okaże się, że odsłonimy na głowie placki gołego materiału. To nieestetyczne. Dlatego peruki dla limitowanych lalek szyje się inaczej. O, tutaj jest gęsty okrąg. I odchodzi od niego jeszcze prostokąt. Dzięki takiemu układowi włosów możemy zrobić z nimi, co nam się zamarzy.

 

 

Potem dochodzą jeszcze rzęsy (odcinane z długiej taśmy), materiałowe ciało opierające się na stelażu drutów, zamknięcie czubka głowy specjalną tekturą, dołączenie pozostałych kończyn.

 

 

Każda lalka powinna być podpisana. Jeżeli to egzemplarz limitowany – powinien zostać podany jego numer. Artysta po wykonaniu określonej, ustalonej przez niego liczby lalek:
– Zrobię ich dwadzieścia i basta!
… powinien zniszczyć formę, tak by stworzone egzemplarze faktycznie były unikatami.

 

 

Artysta może też postanowić zarobić na lalkach w inny sposób. Stworzywszy formę, sprzedaje ją rzemieślnikowi, który na jej podstawie wytwarza lalki. Rzemieślnik jest zobowiązany do zawarcia na lalkach informacji, że są „repliką”, a nie unikatem z kolekcji liczącej sobie określoną liczbę egzemplarzy.

 

 

W sklepie ulokowanym obok muzeum można zakupić niektóre lalki i misie. Repliki. Ale ich ceny nieznacznie tylko odbiegają od cen limitowanych egzemplarzy. Jeżeli uzmysłowisz sobie ogrom pracy włożonej w wykonanie każdej z nich – przestanie Cię to dziwić.

Niespodzianka: figurki na pierwszej i ostatniej fotografii są wykonane nie z porcelany, a z modeliny FIMO. Dlatego mają tak długie i szczegółowo wykonane palce. Za pomocą modeliny nie można osiągnąć takiego efektu. Ich autorką jest rosyjska artystka Oksana Shebaleva.

Dokładny adres muzeum:
Camino el Moleiro 21, 38430 Icod de los Vinos, Teneryfa

 

 
 
 

Facebookby featherUdostępnij znajomym / Share with friends
Facebookby featherPolub na fejsbuku / Like Page

Dodaj komentarz