El Medano – kraina wiaru

Gdy upał zelżał, wybraliśmy się na zwiedzanie miasta. El Medano leży 9 kilometrów od lotniska. Wydawałoby się w takim razie, że będzie oblegane przez turystów. Tymczasem okazało się, że trafiliśmy idealnie – w tym uroczym kurorcie nie ma tłoku. Są za to powstające dopiero hotele (i wysprejowane na nich protestacyjne hasła „NO HOTEL”), trzy osoby sprzedające pamiątki oraz dwadzieścia knajpek na krzyż. Jeżeli chcesz uczyć się windsurfingu, to tylko tutaj – to jedno z najbardziej wietrznych nadmorskich miejsc na Ziemi.

 

 

Tak naprawdę nie ma upału. Co prawda termometr wskazuje 28 stopni, ale z powodu wiatru na plaży prędzej się przeziębisz, niż przegrzejesz. Zdjęcia były robione około godziny 19:00 – wcześniej okolica tonęła w złocistych promieniach słońca. W hotelowym pokoju (bez klimatyzacji) jest goręcej niż na zewnątrz.

El Medano jest miastem, które można podzielić na dwie strefy. Pierwsza, turystyczna, leży tuż nad brzegiem oceanu. Dmie tutaj wiatr, windsurfingowcy siłują się z falami, a ratownik z nieszczególnie dużym zainteresowaniem przygląda się kąpiącym. W drugim rzędzie, na ławkach wzdłuż chodnika, zasiadają starsze kobiety, które nie mają ochoty na kąpiel, ale sycą się widokiem pulsującego morza. W tej części znajdziesz wszystko, czego możesz oczekiwać od rejonu wypoczynkowego: wodę, przestrzeń, a także restauracje i puby oraz pojedyncze stoiska z rękodziełem. Centrum tego turystycznego obszaru stanowi wyłożony płytkami plac, na którym bawią się dzieci, odbywają się festyny, a dzisiaj rozstawiony jest nieczynny jeszcze lunapark.

 

 

Drugą część miasta stanowi wyższy poziom lądu oddalony od oceanu. Żeby na niego dotrzeć, musisz przemierzyć strome uliczki lub pnące się wysoko schody. Ta część nie jest rozwinięta turystycznie – to strefa codzienności mieszkańców miasta. Dominują tu nieduże, kwadratowe bloki, place budowy i parkingi usiane wzdłuż ulic. Na ogrodzeniu placu budowy, opisanego tablicą informacyjną „HOTEL”, ktoś namazał spray’em: NO HOTEL. Parę roślin. Paru ludzi. Pojedyncze sklepy spożywcze i z podstawowymi towarami. Całość sprawia dość przygnębiające wrażenie. Zajrzenie w tę okolicę przypomina nieco zajrzenie za kulisy sceny teatralnej. „Dzielnica” nadoceaniczna to urocza, kolorowa fasada, scenografia ukrywająca mniej atrakcyjną, codzienną rzeczywistość – żyłki, śruby i niepomalowany karton.

Jako turyści skupiliśmy się na pierwszej strefie. Może korzystając z jej usług, będziemy mogli wesprzeć rozwój drugiej. Może też mieszkańcy miasta po prostu nie chcą tu turystów – w takim razie tym bardziej nie ma powodu, by zakłócać ich spokój.

 

 

JEDZENIE

Knajpek rozrzuconych wzdłuż brzegu jest około dwudziestu. Niektóre serwują tylko pizze, inne – naleśniki, jest nawet jedna oferująca chińskie specjały. Na razie stołowaliśmy się w dwóch proponujących owoce morza. Ceny wynoszą ok. 6-12 euro za danie; zamawiając posiłek, zapytaj, czy w jego skład wchodzą dodatki takie jak surówki czy ziemniaki. To nie jest oczywiste, a jeżeli okaże się, że zamawiasz coś o gabarytach przekąski, nieuchronnie czekać Cię będzie zawód i konieczność zamówienia czegoś jeszcze. Moim dotychczasowym przebojem tego wyjazdu są „Canarian potatoes”, inaczej „Papas arrugadas”. To tradycyjne danie przygotowane z małych młodych ziemniaków, które są myte, ale nie obierane, a potem gotowane w słonej wodzie. Według oryginalnego przepisu należy użyć wody morskiej, ale teraz częściej sięga się po wodę słodką, do której dosypywana jest sól. Następnie ziemniaki wyciąga się z wody i odstawia, aż się wysuszą, a sól stworzy na ich powierzchni cieniutką, smakowitą obwódkę.

 

 

JĘZYK

Na półkach czasem znajdziesz książki i gazety, które możesz poczytać w oczekiwaniu na posiłek lub bycie przyjętym w hotelu. Zazwyczaj są to lektury w języku francuskim, niemieckim i hiszpańskim. Angielskich – jak na lekarstwo. W menu natrafisz na język hiszpański, angielski i niemiecki. Na ulotkach informacyjnych, a nawet pocztówkach, dominuje niemiecki. Sądząc po częstotliwości padania słów w tym języki na deptaku, Niemcy faktycznie są tu częstymi gośćmi. Poniżej – „Alicja po Drugiej Stronie Lustra” po francusku :).

 

 

PAMIĄTKI

Natrafiliśmy na jeden sklepik oferujący magnesy, szarawary, sukienki i biżuterię z lawy. Wszystko w dość krzykliwych, pstrokatych kolorach. Nawet minimalistyczny wisiorek z lawowej kulki musiał zostać przyozdobiony zielonym kryształkiem. Poza tym znajdziesz tu takie (wątpliwe moralnie) dziwności jak zapuszkowane małże, opisane na wieczku informacją, że w środku „na pewno znajduje się co najmniej jedna perła”. Magnesy kosztują 1,5 euro, pocztówki 70 centów, ręcznik plażowy 6 euro, ceny biżuterii startują od 6 euro. Zdobyliśmy już jaszczurkę na lodówkę :).

 

 

Na ścianach knajpy prezentowanej poniżej zawisły obrazy malowane przez lokalnego artystę, sprzedającego płótna na deptaku. Ogólnie rzecz biorąc po słabo rozwiniętym rynku pamiątkowym można poznać, że miasto nie jest przebojem turystycznym – lub broni się przed staniem się nim.

 

 

CZAS WOLNY

El Medano słynie jako miejsce szczególnie wietrzne. Często odbywają się tutaj konkursy i zawody w windsurfingu. Wzdłuż plaży znajdziesz wiele szkół, w których możesz wynająć sprzęt i pobrać podstawowe lekcje. W ostatnich latach w El Medano budowanych jest coraz więcej wysokich hoteli i apartamentowców, w związku z czym wiatry zelżały. Nic dziwnego, że lokalsi oprotestowują rozwój turystyki w tym rejonie. Mimo wszystko wciąż to jedna z najlepszych na świecie lokalizacji windsurfingowych i kitsurfingowych.

 

 

Miasto leży pomiędzy dwoma największymi naturalnymi plażami Teneryfy: Playa Grande i Playa Tejita. Między nimi jest znajduje się Montana Roja (Czerwona Góra), wulkaniczny stożek, na który zamierzamy się wkrótce wybrać – obłowić w kawałki lawy :).

 

MONTANA ROJA – MARSJAŃSKI KRAJOBRAZ I PLAŻA NUDYSTÓW

 

 

W El Medano celebruje się święto Matki Boskiej Mercedes de Roja. Festiwal zaczyna się na początku września i trwa prawie do jego końca. Niestety wszystkie dostępne materiały na ten temat napisane są w języku hiszpańskim lub niemieckim i obejmują tylko plan imprezy. W spisując w wyszukiwarkę Google „Mercedes” i „Roja” („czerwony”) uzyskuję wiadome wyniki. Nie wiadomo skąd, jak, dlaczego… Wiemy za to, że już dzisiaj, 13 września, załapiemy się na elekcję Królowej Dzieci. Kimkolwiek jest. Póki co główny plac, przyszła scena elekcyjna, jest ozdobiony chorągiewkami, rozstawiane są na nim stoiska z lodami i pucowane są lunaparkowe, nieczynne jeszcze zabawki.

 

 
 

Update: wybory odbyły się. Dziewczynki (liczące, na oko, 6-12 lat) prezentowały się w bajkowych sukniach i w… strojach kąpielowych. Występy urozmaicały slapstikowe dowcipy, podczas których często publiczność była zapraszana na scenę. Jeden z prowadzących wybrał spośród oglądających czterech uczestników zadania. Na scenie zadał im pytanie. Ani be, ani me. Podpytał o narodowość. Okazało się, że wyciągnął na scenę dwóch Amerykanów, Rosjanina i jeszcze innego niehiszpańskojęzycznego turystę… Ale poradzili sobie – język dowcipu jest uniwersalny :). Wesołe miasteczko także ożyło, a o 23:00, gdy postanowiliśmy opuścić tę plenerową imprezę, na placu wciąż siedziały i bawiły się tłumy.
 

  

A jeżeli to mało, zawsze można dołączyć do mężczyzn ćwiczących przed restauracją bitwę na kije. Lub zakopać na plaży boję do połowy wysokości i odbijać się od niej jak od piłki, jak robiła to grupa dzieciaków. Lub po prostu sycić się wiatrem, dzięki któremu wysoka temperatura przestaje być problemem. W końcu przyjechaliśmy tutaj dla relaksu :).

 

 
 
 

Facebookby featherUdostępnij znajomym / Share with friends
Facebookby featherPolub na fejsbuku / Like Page

Dodaj komentarz