Weekend w Tatrach polskich

 

 

liczba uczestników: 2
czas: 3 dni (25-27.06.2016)
budżet: ok. 300 zł
kontynuacją było wyjście w Tatry słowackie
plan podróży:
Warszawa (Polska) – Kraków (Polska): pociąg
Kraków (Polska) – Zakopane (Polska): bus
Zakopane (Polska) – Palenica Białczańska (Polska): bus lokalny
trasy: Palenica Białczańska – Wodogrzmoty Mickiewicza – Schronisko PTTK nad Morskim Okiem – wokół Morskiego Oka – Czarny Staw pod Rysami – Schronisko PTK w Dolinie Pięciu Stawów – Przełęcz Zawrat – Siklawa – Dolina Roztoki – Schronisko PTTK w Dolinie Roztoki – Wodogrzmoty Mickiewicza – Palenica Białczańska

 

Wyprawa w góry była dwuetapowa: zakładała najpierw wędrowanie po Tatrach polskich, potem zaś – słowackich. Pierwszy etap przemierzyłam z Łukaszem (który we wtorek wracał do pracy), drugi – z Marcinem (który od poniedziałku miał wolne). Cała podróż zaczęła się i zakończyła w Zakopanem, w niedużym pokoiku z dwoma łóżkami wynajmowanym od sympatycznej góralki. Nocowaliśmy w nim z Łukaszem w nocy z piątku na sobotę.
… a potem, w piątek wieczorem, szukaliśmy z Marcinem spontanicznego noclegu w tym samym mieście. Zadzwoniłam do góralki, ale okazało się, że wszystkie pokoje są zajęte. Jaka szkoda! Bo już wyobrażałam sobie sobie, jak w alternatywnej rzeczywistości staję przed nią kilka dni po ostatnim noclegu z nowym towarzyszem wędrówek u boku, a na pytanie:
– Ale… Czy wcześniej nie była tu pani… z kimś innym?
Odpowiadam:
– Tak, ale gdzieś mi się zapodział, to znalazłam sobie nowego…

 

 

O drodze do Morskiego Oka kilka lat temu zrobiło się głośno – nie ze względu na uroczą przyrodę (która tak naprawdę swoje piękno pokazuje w pełnej krasie dopiero na dalszych odcinkach), a z powodu koni. Dystans pomiędzy parkingiem, na którym zatrzymują się busy i samochody a pierwszych schroniskiem na szlaku liczy sobie ok. 9 km i kilkudziesięciu metrów przewyższenia. Daje to ok. 1,5 godziny wędrówki. Jednak turyści, którym z różnych względów nie w smak taki wysiłek fizyczny, mogą zdecydować się na podjechanie w okolice schroniska wozem zaprzężonym w dwa konie. Przez długi czas kwestie organizacyjne nie były odgórnie uregulowane i jeżeli góral miał taką fanaberię, mógł gnać konie z dwudziestoma osobami na wozie w górę i w dół raz za razem. Skutkowało to zmęczeniem zwierząt, a także ich wysoką śmiertelnością, którą w 2013 roku nagłośniono w mediach. Dzisiaj bryczki nadal stukają na drodze; fiakrów jednak obowiązują ograniczenia. Koń może zabrać tylko 12 osób w górę szlaku lub 15 w dół, a po każdym kursie musi odpoczywać 2 godziny. Informacje te znajdują się zarówno na stronie internetowej Stowarzyszenia Przewoźników, jak i zostały wyszczególnione na tablicy znajdującej się przy stacji odjazdów. Przyjrzałam się zatem koniom: wydawały się zadbane, o lśniącej sierści, miały też dostęp do worków z paszą. Nadal jednak nie jestem przekonana co do sensowności całego przedsięwzięcia. Zawsze gdy pojawiam się nad Morskim Okiem, przypominam sobie trasę wycieczkową w Rumunii. Dotarcie do pewnego gmachu w tym kraju było kłopotliwe i męczące, więc Rumuni uruchomili na trasie możliwość dotarcia do celu za pomocą wozu zaprzężonego w… traktor. Owszem, rozwiązanie niezbyt kojące dla środowiska naturalnego, którym Rumuni jeszcze nieszczególnie się przejmują. Ale gdyby tak na trasie Palenica Białczańska – Morskie Oko uruchomić wozy podpięte do pojazdów elektrycznych – lub elektryczne busy? Wciąż aktualny pozostaje motyw ekologicznego dotarcia do schroniska, odpada za to konieczność męczenia zwierząt lub takich drobnych, ale uciążliwych niedogodności, jak sprzątania ich odchodów z trasy.

 

 

Docierając do pierwszego schroniska trafiliśmy z Łukaszem na moment meczu Euro 2016, w którym uczestniczyła Polska, więc chatka była oblegana. Szczególnie sala z telewizorem, chociaż wiele osób uparcie starało się obserwować akcję na ekranie także przez szyby, równolegle rozkoszując się świeższym powietrzem. Przyjemnie było testować lokalną szarlotkę przy akompaniamencie krzyków i braw, które na tych kilkadziesiąt minut zjednoczyły wszystkich turystów, początkujących i zaprawionych, w oczekiwaniu na wynik rywalizacji. Towarzyszył nam brązowo-biały ptak o czarnym dziobie, orzechówka. Orzechówki nie są, wbrew nazwie, upojone orzechami jak koala eukaliptusem ;). Orzechówki są za to, zgodnie z nazwą, szczególnie zainteresowane orzechami (leszczyny, limby, drzew iglastych). Ta konkretna na potrzeby przetrwania i wygody zmieniła swoje nawyki żywieniowe i zaglądała biesiadującym do talerzy wypełnionych frytkami. To gatunek chroniony przez cały rok, który, roznosząc nasiona po świecie i chowając je „na później”, gdzie zaczynają wrastać w ziemię, przyczynia się do rozwoju tatrzańskiej flory.

 

 

Po meczu ruszyliśmy w dalszą wędrówkę. Tatry… jak to Tatry – trudno ubrać ich majestat i piękno w słowa, które nie będą trąciły patosem. Ponadto dla niewprawnego oka wiele się w nich nie zmienia, jeżeli chodzi o rozkład kamieni. Urzekają wysokością i pustką, jeżeli wyruszysz na szlak w odpowiedniej porze. Tym razem moją szczególną uwagę przykuwały oznaczenia szlaków. Dowiedziałam się niedawno, że istnieją dwie szkoły ich tworzenia. Pierwsza, szybsza, zakłada malowanie trzech pasków: najpierw dwóch białych, potem kolorowego między nimi. Druga opiera się na namalowaniu szerokiego prostokąta, odczekaniu, aż farba wyschnie, po czym namalowaniu na nim kolorowego oznaczenia. Zastosowanie drugiej metody skutkuje uzyskaniem intensywniejszego koloru, a takie znaki często są trwalsze od stworzonych metod pierwszą; wymaga jednak często przejścia się dwa razy tym samym szlakiem. Znakowaniem szlaków zajmuje się PTTK, a konkretnie – lokalne oddziały, które organizują szkolenia pozwalające na wykonywanie tej pracy.
Na trasie spotkaliśmy kozice. Te zwierzęta chyba już dążyły przyzwyczaić się do obecności ludzi w górach, wiedzą także, że mają nad nami przewagę w razie ucieczki po stromym stoku – więc nie umykają na widok człowieka, skupiając się raczej na przeżuwaniu zieleniny. To jeden w czterech gatunków zwierząt, które występują tylko na terenie Tatr. Pozostałymi trzema są: świstak oraz polnik tatrzański i darniówka tatrzańska (dwa ostatnie podobne do myszy).

 
 

 

Spacery po wyższych partiach Tatr każdorazowo są dla mnie lekcją pokory i cierpliwości. Bo co z tego, że czujesz się dobrze kondycyjnie, masz energię do działania i gotowość zdobywania kolejnych szczytów, jeżeli pogoda ze słonecznej zmieni się w chmurną i deszczową?

(gwoli uczciwości, każdy w innym tempie adaptuje się do intensywnego wysiłku, szczególnie w górskich warunkach. O ile Łukasz chyżo pomykał od początku wyprawy, o tyle mnie przyzwyczajenie się zajęło około dwóch dni. Gdy mijaliśmy leniwie przesuwającego się ślimaka, zagrzewał mnie do walki:
– Dalej, bierzesz go, bierzesz…)

A to potrafi wydarzyć się w ciągu kilkunastu minut. I niezależnie od chęci, musisz zejść szlakiem, którym dotarłeś/aś na Zawrat, nie smakując przesuwania się Orlą Percią. Deszcz, wiatr i chłód, które nas przy niej zastały, nawet wyposażonych w bardzo profesjonalny sprzęt taterników przegnały z powrotem do schroniska. To jednak znak rozsądnego umysłu: według danych statystycznych, w Tatrach ma miejsce ok. 250 wypadków rocznie, w tym najwięcej – właśnie na tym odcinku górskiego łańcucha.

 

Noclegi spędzaliśmy w tatrzańskich schroniskach, docierając do nich bez rezerwacji. W niektórych udawało się zasnąć w łóżku, w innych jednak musieliśmy wraz z grupą podobnie spontanicznych turystów szukać miejsc na podłodze, „na glebie”, gdzie rozwijaliśmy śpiwory. Wiele studenckiego uroku ma w sobie takie nieprzejmowanie się miejscem spoczynku. A chodzenie po górach z plecakiem i śpiworem, gdy wiesz, gdzie chcesz dotrzeć, ale nie zależy Ci na komforcie, bo wiesz, że gdziekolwiek wylądujesz – wciąż będziesz wdychać świeże górskie powietrze i zdążysz wypić kubek grzanego wina – daje specyficzne poczucie wolności.

 

 
 
 

Facebookby featherUdostępnij znajomym / Share with friends
Facebookby featherPolub na fejsbuku / Like Page

Dodaj komentarz