Dlaczego nie przepadam za Paryżem?

Miasto miłości. Strzelista wieża Eiffla romantycznie rozświetlająca mroki nocy oraz muzea, które można zwiedzać tygodniami… Nie, stop. Chaos, hałas i przereklamowane świecidełka. Wszechobecni żołnierze, namolni sprzedawcy i poczucie zagrożenia. Tak właśnie widzę Paryż. I chociaż pyszne naleśniki z pieczonymi kasztanami zjedzone na Polach Elizejskich na chwilę stłumiły te negatywne wrażenia, to z perspektywy czasu uważam, że Paryż nie jest szczególnie atrakcyjnym miejscem.

 

 

Akt 1

Zaczyna się źle.
– Och, jedziesz do Paryża! – cieszy się Sara, stała bywalczyni tamtych okolic. – Baw się dobrze. Tylko pamiętaj, unikaj dzielnicy numer 18.
– Dlaczego?
– Uchodzi za… niebezpieczną – rzuca eufemizmem.
A mnie nagle łapie złe przeczucie. Zaglądam do sieci i znajduję na mapie dzielnicę 18. A potem sprawdzam adres lokum, które wynajęliśmy z Lukiem trzy dni wcześniej. Oczywiście mieści się w samym sercu Osiemnastki.
No cóż, kierowaliśmy się wygodą. Zgodnie ze sprawdzonym schematem działania zaznaczyliśmy na mapie miejsca, które chcemy odwiedzić podczas pobytu, a potem poszukaliśmy mieszkania, które będzie położone nieopodal atrakcji. Naszym błędem było niesprawdzenie, czy któreś dzielnice nie uchodzą za groźne. Rozbestwiły nas upływające w poczuciu bezpieczeństwa wyjazdy do Japonii, na Islandię, do Gruzji… Jakoś nie przyszło nam do głowy, że to w Europie może stać się nam krzywda.
Nie zmieniliśmy miejsca noclegu – właściciel zastrzegł, że opłata jest bezzwrotna.

 

 

Akt 2

Luty. Dwa stopnie na minusie. Do tego śnieg pokrywający chodniki oszałamiającą grubością 3 milimetrów. Tyle wystarcza, by sparaliżować miasto. Jeszcze do tej chwili myślałam, że to mit.
– Nie spieszy nam się – mruczymy tylko, widząc zawieszoną na rozpisce z autobusami kartkę z napisem „Warunki pogodowe powodują opóźnienie kursowania pojazdów”. Przez godzinę stoimy na tym zatrważającym mrozie w rozpiętych kurtkach, cierpliwie kontemplując architekturę przylotniskowego przystanku autobusowego. Wolne mamy, nam się nie spieszy.

 

 

Akt 3

Docieramy w końcu do metra. Bramki wyglądają jak wrota więzienne – metalowe, otwierają się ze szczękiem i zatrzaskują za nami z hukiem. Dochodzi godzina 17 i wagony są zapchane ludźmi wracającymi z pracy. Och, źle to ujęłam – wagony są pełne ludzkich ciał skrzyżowanych pod najróżniejszymi kątami, pełne przenikających się zapachów, chuchnięć w twarz i przytulanych kurczowo torebek. Brakuje miejsca, by przesunąć się o krok. A jednak jakimś cudem na jednej ze stacji w samym sercu tego ścisku wywiązuje się bójka czy szamotanina; słychać krzyki i śmiechy. Po czym kilku śniadych chłopaków rozpycha się brutalnie i z krzykiem wypada na peron. Nie rozumiem słów, ale i agresywny ton chłopaków, i bezsilny spokój, z jakim pozostali pasażerowie przyjmują ich zachowanie, budzą niepokój.

 

 

Akt 4

Wysiadamy przy stacji Gare du Nord i ruszamy w kierunku mieszkania. Uliczki są wąskie, ale to nic; są też ciemne, ale to nie problem. Niepokoją mnie za to mnogie, cztero- i pięcioosobowe grupki młodych, ciemnoskórych mężczyzn, którzy przekrzykują się tonem sugerującym kłótnię. Nie tak swojsko, z włoska, ale agresywnie. Unikam oceniania ludzi po pozorach, ale w tamtym momencie, gdy tak wędrujemy ciemną ulicą, będąc jedynymi jasnoskórymi osobami w zasięgu wzroku – czuję niepokój. I cieszę się, że tym razem na lotnisku nie skonfiskowano mi gazu pieprzowego.
Dopiero dwa dni później, gdy już nieco oswoiłam się z tą okolicą, doszłam do wniosku, że może ton wypowiedzi był agresywny tylko w moim odczuciu – może to tylko różnice kulturowe?

 

 

Akt 5

– Jesteście! Witajcie! – wita nas Emmanuel, właściciel mieszkania. Lokum jest nieduże i bardzo zmyślnie urządzone. Kolorowe meble. Francuskie komiksy na półkach. Dużo pocztówek. Można się w tym miejscu odprężyć.
– Tutaj polecam jeść śniadanie – mówi Emmanuel, zaznaczając na naszej mapie poszczególne punkty. – Tutaj pracuje mój przyjaciel, możecie powiedzieć, że jesteście ode mnie. A z tego miejsca warto podziwiać wieżę Eiffla w nocy.
– Emmanuel… Czy to prawda, że ta okolica jest niebezpieczna?
Emmanuel jest zmieszany.
– Nie. Jest… Jak wszędzie. Pamiętajcie, nie wyciągajcie telefonów komórkowych na ulicy, bo ktoś może was napaść i je ukraść. No, ale co wam będę mówił, przyjechaliście z dużego miasta, wiecie jak jest – uśmiecha się.
Milczymy, trochę zszokowani. Nie przyszło mi dotychczas do głowy, że duże miasto równa się duże kłopoty – ale dla Francuza było to oczywistością.

 

 

Akt 6

Tłumy. Tłumy. Tłumy. Odwiedzamy Paryż w środku zimy, gdy suche gałęzie drzew smutno wskazują niebo, a parki są pełne błota. Wybraliśmy ten termin z nadzieją, że trafimy na przestój w turystyce. Tak samo pomyślało kilka tysięcy innych osób. Ulicami przelewają się setki ludzi, którzy koniecznie chcą zrobić sobie zdjęcie na tle Łuku Triumfalnego. I Pól Elizejskich. I tego, i owego.
– O – zauważam. – Tutaj.
– Co tutaj?
– Tutaj była strzelanina. W kwietniu 2017. Zginęły 2 osoby, 3 ranne.
I przechodzimy Polami w promieniach zimowego słońca, w tłumie, nieco przyspieszając kroku.

 

 

Akt 7

– Zamknęli wieżę Eiffla!
Bo jest zimno. Dwa stopnie na minusie to nie przelewki! Piękne słońce, jasne niebo, brak wiatru. Ale cofnięto nam rezerwację wjazdu na szczyt i nie zaproponowano innego terminu. Pozostało nam stać dzień później w 3-godzinnej kolejce osób, które być może dotrą na najwyższe piętro. A może nie, bo liczba wjazdów na górę jest limitowana. Spasowaliśmy, obędziemy się bez panoramy.

 

 

Akt 8

Postanawiamy za to zobaczyć wieżę o północy. Emmanuel zachwycał się, że widok zapiera dech w piersiach. Naszym celem jest nieduży taras widokowy, którego istnienie Emmanuel wyjawił nam w sekrecie. Okazuje się jednak, że była to tajemnica poliszynela – na miejscu zastajemy nie tylko kilkanaście wtulonych w siebie par, ale też kilku ciemnoskórych sprzedawców oferujących migoczące figurki wieży.
– Zaczyna się! – przystajemy. Wieża migocze. I jeszcze raz. I… już.
– Już?!
Trudno nie prychnąć śmiechem. Na całej długości tego znaku rozpoznawczego Paryża rozmieszczono lampki. Lampki migotały przez kilka minut, czasem, rytmicznie, czasem chaotycznie, udając sylwestrowe fajerwerki. Wyglądało to bardzo skromnie. Warszawski Pałac Kultury i Nauki, który co weekend rozjarza się na tęczowo, prezentuje się znacznie bardziej imponująco.

 

 

Akt 9

Kolejne turystyczne miejsce na naszej liście atrakcji. I kolejne tłumy. Przemieszczamy się jednak dzielnie i mozolnie w drodze do celu – do momentu, w którym nagle ciemnoskóry mężczyzna łapie Luka za rękę.
– Suwenir – mówi, a może nie mówi nic, trudno odgadnąć w tym galimatiasie. Luk wyrywa rękę, ale mężczyzna znów ją łapie. Oddalamy się z miejsca, trochę zirytowani, trochę zaciekawieni. I szukamy informacji w sieci.
„Znane oszustwo turystyczne”, czytamy, „Mężczyzna zawiązuje ci na ręku czerwoną nitkę, która ma chronić przed urokami. Robi to bez pytania, czasem przemocą. A potem chce, by zapłacić mu 10 euro za rytuał. Jeżeli nie chcesz zapłacić, przychodzi kilku jego kolegów i grożą ci, póki tego nie zrobisz”.

 

 

Akt 10

Mona Liza jaka jest, każdy widzi. Na reprodukcji. Bo na żywo masz tylko ułamek sekundy, by zrobić jej zdjęcie, nim żądny dostępu do sztuki tłum wypchnie Cię poza zasięg widzenia obrazu.
Kolega zbiera ołówki i oto ołówek dla niego. Z Moną Lizą na nadruku – przynajmniej tej mogliśmy się przyjrzeć.

 

 

Akt 11

– Obejrzyjmy Sorbonę!
A figę z makiem. Owszem, zbliżamy się do budynku. Piękny, potężny. Miło pomyśleć, że stąpamy śladami rodaczki Marii Skłodowskiej-Curie. Jedyny, za to znaczny problem polega na tym, że nie możemy swobodnie wejść na teren uczelni. Przed wejściem stoi strażnik. I sprawdza zawartość torby każdej wchodzącej osoby. Każdego. Pojedynczego. Studenta.

 

 

I ta sytuacja chyba najlepiej uzasadnia poczucie niepokoju, którym podszyta była moja wizyta w Paryżu. Na lotnisku, w każdym bardziej obleganym miejscu turystycznym, nawet przy wstępie na uczelnię spotykaliśmy wojskowych lub strażników uważnie przyglądających się tłumowi. Ich stała obecność skłaniała do myślenia: Czy aby na pewno jest tu… bezpiecznie?

Opuściłam Paryż z nieskrywaną ulgą. I z rozczarowaniem. Być może należy złożyć je na karb syndromu paryskiemu, czyli przygnębienia, a nawet depresji wywołanej kontrastem między oczekiwaniami a rzeczywistym obrazem rzekomego Miasta Miłości. Podobno szczególnie często cierpią z tego powodu Japończycy, którzy przyjeżdżają do Paryża z przekonaniem, że będą obcować wyłącznie z Pięknem i Kulturą Wysoką. A otrzymują hałas, chaos, stosy tandetnych pamiątek i wieżę Eiffla oświetloną niewiele lepiej od świątecznej choinki. Można się rozczarować.

Jednak, wbrew mojemu malkontenctwu, nie było tak zupełnie źle ;). Zjedliśmy naleśniki z pieczonymi kasztanami na Polach Elizejskich; załapaliśmy się spontanicznie na wystawę grafik rysownika Goscinnego; obejrzeliśmy spektakl w Moulin Rouge; zajrzeliśmy do wielkiego sklepu pełnego wypchanych zwierząt… Więcej informacji o tych nielicznych atrakcjach Paryża, które udało mi się wypatrzeć ;), znajdziesz w tym wpisie :).

 

 
 

Facebookby featherUdostępnij znajomym / Share with friends
Facebookby featherPolub na fejsbuku / Like Page

Dodaj komentarz