Koło podbiegunowe: renifery, namiot i autostop (podsumowanie wyjazdu 2014)

 

 

liczba uczestników: 2
czas: 9 dni (29.08.2014-6.09.2014)
budżet: poniżej 1,5 tysiąca zł

 

plan podróży:
Warszawa (Polska) – Sztokholm (Szwecja): samolot
Sztokholm (Szwecja) – Abisko (Szwecja): nocny pociąg
Abisko (Szwecja) – Kiruna (Szwecja): pociąg
Kiruna (Szwecja) – Luleo (Szwecja): bus (finalnie: autostop)
Luleo (Szwecja) – Sztokholm (Szwecja): pociąg
Sztokholm (Szwecja) – Warszawa (Polska): samolot

 

Zaczęło się od tego, że po zakończeniu studiów postanowiłam zrobić coś, na co od dawna miałam ochotę, nie oglądając się na konwenanse. Od lat ciekawiła mnie mitologia eskimoska, na bazie której wyrosło zainteresowanie północą naszego kontynentu. Połączyłam je z zamiłowaniem do chłodu…
Z chęcią sprawdzenia się w nieznanych warunkach… I wybrałam Laponię. Wyprawa w pojedynkę niespecjalnie mi się jednak uśmiechała. W sukurs przyszedł los. Któregoś dnia wracając do domu minęłam na ulicy chłopaka. Przeszłam parę kroków i uświadomiłam sobie, że wyglądał znajomo. Obejrzałam się i odkryłam, że chłopak zrobił dokładnie to samo.
– To ty?
– To ty?
Chodziliśmy razem do klasy do podstawówki, potem wybraliśmy różne szkoły i uczelnie. W ramach odświeżania znajomości wybraliśmy się na kawę, gdzie wspomniałam, że marzy mi się podróż na koło podbiegunowe. Chłopak podchwycił temat i na trzecim spotkaniu mieliśmy już z grubsza zaplanowany wyjazd – zrealizowany w ciągu następnego miesiąca.

 

 

Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy po dotarciu do Sztokholmu, była sobotnia pustka panująca na ulicach. Gdy zahaczyłam o to miasto w drodze powrotnej, w dniu roboczym, samochodów pojawiło się nieco więcej, ale nadal ich liczba była znikoma. Za to wszędzie wokół śmigali Szwedzi na rowerach. Nie kłopotali się przypinaniem ich do balustradek ani słupków. Jeżeli ktoś miał ochotę, zatrzymywał się przed sklepem, zostawiał rower oparty o ścianę, wchodził do środka, robił zakupy i wracał do swojego nieruszonego wehikułu. Przed biurowymi budynkami obok parkingu samochodowego znajdowała się znaczna połać przeznaczona na parking rowerowy, na którym sprzęty także trzymane były bez zabezpieczeń. Ktoś zostawił plecak i buty na środku pustego chodnika w Kirunie, wracając po nie po kwadransie… W pierwszej chwili wydawało mi się to niesamowite. Taka ufność! Potem jednak uświadomiłam sobie, że oprócz życzliwości i zaufania do drugiego człowieka, Szwedzi mają także świadomość, że miasto jest monitorowane i potencjalny złodziej nie uniknie kary. Mimo to niezabezpieczanie mienia nadal robiło na mnie wrażenie.
Część sztokholmskiego przedszkola znajdowała się na terenie parku. Dzieci mogły zostawić swoje rzeczy – plecaki, buty – w drewnianej szatni stojącej na świeżym powietrzu. Stojącej tak, że dowolny przechodzień mógłby bez trudu sięgnąć po wiszące na haczykach przedmioty i zabrać je ze sobą. Ale po co? Zarobki w tym kraju są wystarczająco atrakcyjne, by nie łakomić się na cudzą własność. Średnie wynagrodzenie miesięczne wynosi ok. 20 tysięcy koron (ok. 7 tysięcy zł), a nieoficjalna stawka godzinowa to 16 euro za godzinę pracy. Nieoficjalna, ponieważ w Szwecji brak pojęcia płacy minimalnej – wysokość poborów jest ustalana w drodze negocjacji między związkami zawodowymi a przedstawicielami poszczególnych branż.

 

Sztokholm jest niedużym miastem – w ciągu jednego dnia można przejść je wzdłuż i wszerz. Potrzeba nieco więcej czasu, by odwiedzić wszystkie dostępne muzea i kościoły. Między niewysokimi budowlami z czerwonej cegły można natrafić na nieduże parki o równo przystrzyżonej trawie. A w parkach – na urodzaj kobiet w ciąży i kobiet z dziecięcymi wózkami oraz… wiele pudli. To pierwsze jest łatwe do wytłumaczenia: Szwedzi mają bardzo przyjazny rodzinie system opieki roztaczanej nad kobietą. Rodzice mają prawo m. in. do 480 dni płatnego urlopu macierzyńskiego i do zasiłku w wysokości ponad tysiąca koron miesięcznie na dziecko, do momentu ukończenia przez nie szesnastego roku życia. Drugiego faktu nie potrafię wyjaśnić. Mieszkańcy Skandynawii lubią pudle: powstają nawet kluby miłośników tych zwierząt. Być może wynika to ze skojarzenia rasy z wysublimowaniem wyższych warstw społecznych, a Skandynawowie, zazwyczaj majętni, mogą sobie pozwolić na taką fanaberię. Warto przy tej okazji wspomnieć, że pudle uchodzą za bardzo inteligentne psy. Ich wymyślne fryzury, które potrafią wywołać śmiech, mają swoje źródło w zupełnie praktycznych zastosowaniach: pudle były psami myśliwskimi, które szczególnie dobrze wyławiały upolowane ptaki z wody. Jednocześnie jednak delikatne uszy oraz kostki stawowe predysponowały je do wyziębień. Dlatego zaczęto obcinać psie włosy w charakterystyczny sposób: krótko na większej powierzchni ciała (by usprawnić pływanie i suszenie), z charakterystycznymi kępkami pozostawionymi na uszach, przy stopach i na ogonie – czyli w miejscach najbardziej podatnych na wyziębienie.

 

 

Do Abisko dotarłam nocnym, bezszelestnym pociągiem, śpiąc na kuszetce. Beztroscy współspacze wrzucili do przedziału swoje torby, plecaki oraz inne bambetle i wyszli na parę godzin do przedziału kawiarnianego – ponowny przykład zaufania do drugiego człowieka (i służb), który w Polsce mógłby budzić zdziwienie. Stacja Abisko była wyludniona. Tuż przy niej znajduje się kompleks budynków należących do placówki badawczej Abisko Scientific Research Station, gdzie zgłębiane są zagadnienia związane m. in.z klimatem polarnym oraz zwierzętami zamieszkującymi koło podbiegunowe. Nieopodal znajduje się także duży sklep spożywczy oraz stacja turystyczna, w której mogłam zaopatrzyć się w książeczkę o faunie i florze Parku Narodowego Abisko oraz kartusz.

 

Kartusz… Jego zakup był katorgą. Jeszcze zupełnie zielona w temacie palników, zakupiłam w Polsce nasadkę typu CampinGaz.
– Uniwersalna?
– Uniwersalna! – zapewnił sprzedawca i Internet. – Popularna, wszędzie sprzedają takie wkłady.
Otóż nie. Szwecja ma szmergla na punkcie produktów narodowych i przede wszystkim te pojawiają się na rynku. Produkty narodowe – czyli marki Primus. Przed wejściem do pociągu przebiegłam połowę Sztokholmu w poszukiwaniu odpowiedniego pojemnika z gazem. Nie znalazłam. Ostatnią nadzieją był sklep turystyczny tuż przy wejściu do parku narodowego, ale okazało się, że chociaż na półce stały całe dwa kartusze CampinGaz (i, dla porównania, ok. dwudziestu firmy Primus), to mają nieodpowiednie wymiary i nie zmieszczą się do mojego plastikowego stelażu, do którego przyczepiony był palnik. Obsługujący nas Szwed o typowej skandynawskiej urodzie: wysoki, mocarny, rudawy, brodaty i z łagodnym spojrzeniem, chwycił ów plastikowy pojemnik silnymi dłońmi i zawahał się.
– I could break this part, if you wish… Then maybe it will fit…
Zamierzył się na plastikowy element młotkiem.
– But I hate to break things…
Szczęśliwie finalnie okazało się, że możemy wypożyczyć palnik innej firmy oraz wykorzystać częściowo opróżniony pojemnik z gazem, który zostawili po sobie poprzedni turyści. Plastikowy stelaż CampinGaz ocalał i przydał się w słowackich Tatrach.

 

 

Sam Park Narodowy Abisko był… pusty. Do tego stopnia, że gdy trzeciego dnia spotkaliśmy na szlaku człowieka, to w niedowierzaniu wzajemnie robiliśmy sobie zdjęcia. Gęstość zamieszkania na tym rejonie wynosi często poniżej jednego mieszkańca na kilometr kwadratowy. Szlaki wiodły wzdłuż rzeki i w głąb lasu – wydeptaną ziemią, kamieniami, ale przede wszystkim charakterystycznie ułożonymi drewnianymi balami, na których można było przemierzać zarówno połacie suchej trawy, jak i bagniska. Trasa wiodąca z Abisko rozpoczyna szlak turystyczny Kungsleden (tzw. Szlak Królewski), który powstał na początku XX wieku. Na szlak składają się dwa niepołączone odcinki: jeden, północny, wiedzie od Abisko do Hemavan i ma 440 km długości, zaś południowy – ze Stalen do Storlien, ma 350 km. Przebyta przez nas trasa była bardzo krótka, liczyła sobie zaledwie ok. 50 km – głównym celem było rozkoszowanie się odosobnieniem oraz podziwianie widoków, nie gnanie przed siebie. Woda rzeczna po przegotowaniu nadawała się do picia. Renifery pozwalały zbliżyć się do siebie na odległość ok. 15 metrów, po czym zaczynały spokojnie oddalać się od obserwatora. Komarów i bąków szczęśliwie zabrakło, ponieważ ich liczba spadała od sierpnia, by we wrześniu oscylować wokół jednego na dzień. Nocne niebo było granatowe, nie czarne – pozostałość po zanikającym dniu polarnym. Zgodnie ze szwedzkim prawem do dostępu do natury Allemansrätten namiot można było rozbić w dowolnym miejscu na czas jednej nocy. Prawo to jest tak powszechne, że w Sztokholmie – stolicy kraju! – w parku ok. godziny 10:00 widziałam rozstawiony namiot.

 

W Kirunie spóźniliśmy się na autobus. Była to o tyle kłopotliwa sytuacja, że spóźniając się na busa – ryzykowaliśmy spóźnieniem na pociąg, a spóźniając się na pociąg – nie mieliśmy szans na zdążenie na samolot do Polski. Postanowiliśmy więc dotrzeć autostopem. Szybko nauczyłam się podstawowej zasady:

 

Jeżeli chcesz złapać stopa, załóż plecak i wlecz się wzdłuż ulicy z kartką z nazwą miasta trzymaną niedbale w ręku i ze zmęczeniem na twarzy.

 

Gdy staliśmy kulturalnie i cali w uśmiechach, kierowcy ignorowali nas. Wystarczyło jednak poddać się i przejść tych dziesięć metrów z ciężarem na plecach, by ludzie ze współczuciem zatrzymywali się z własnej woli. Szczególnie zaskoczyła mnie kobieta, która przystanęła dwadzieścia metrów dalej, wysiadła z pojazdu, otworzyła bagażnik i niemal zniecierpliwiona machała, żebyśmy szybciej podeszli i włożyli do środka swoje tobołki.

Jazda autostopem ma swój urok – przede wszystkim możesz zadać te wszystkie pytania, które kłębiły się w Twojej głowie od początku podróży po obcym kraju i poznać różne punkty widzenia. Pytaniem, które mnie osobiście szczególnie nurtowało, było:

 

Dlaczego w szwedzkich ogródkach obok dużych domów stoją małe domki, wielkości połowy pokoju, które wyglądają jak miniaturka większego?

 

 

Nieśmiało zakładałam, że może to dbałość o rozwój niezależności w dzieciach. Może Szwedzi stawiali oddzielne małe domki, w których latorośle mogły się bawić. Prawda okazała się jednak całkiem inna. Kierowca potężnej ciężarówki, odbijając od jednej krawędzi drogi do drugiej i rzucając mimochodem:
– I need to be careful… Someone had an accident here… Long time ago… The body was fund two years later…
… wyjaśnił, że małe domki nie mają podłóg. Mają za to przytwierdzone do ścian kuszetki. Zimą wstawia się taki domek na przyczepę, jedzie nad zamarznięte jezioro, robi przerębel i stawia domek tak, by lód stanowił podłogę, a dziura w lodzie znajdowała się na środku salonu. I łowi ryby. I śpi na kuszetkach. I znowu łowi. W ochronie od wiatru i nadmiernego zimna.

 

Gdy kierowca ciężarówki dowiedział się, że jesteśmy Polakami, zaczął chwalić naszą nację. Stwierdził, że pracuje w kopalni stali z wieloma Polakami i każdy z nich jest bardzo pracowitym, godnym zaufania człowiekiem. Zauważył też, że finansowa dobra kondycja Szwecji ma swoje źródło w czasach wojny, gdy kraj sam nie angażował się w działania zbrojne, ale za to sprzedawał metal i broń wojującym państwom. W połowie podróży kierowca zatrzymał się w przydrożnej knajpie, by napić się kawy, a nam, mimo protestów, postawił po herbacie i ciastku. Prosta życzliwość.

 

Autobus od Kiruny do Luleo miał przebyć dystans 350 km w ciągu 5 godzin. My tę samą drogę pokonaliśmy autostopem w ciągu 6,5 godziny. Czterech kierowców podrzucało nas tam, gdzie tylko mogli: kobieta, która jednocześnie pruła 120 km/h i głaskała kota siedzącego w transporterze na przednim siedzeniu; rzeczony kierowca ciężarówki, który przewoził pogodnego psa w kabinie pasażerskiej, a pod koniec podróży chwalił się nam zdjęciami zrobionymi przy kolosalnych maszynach do wydobycia złota; nauczycielka, która podwoziła dokądś swojego ucznia Rosjanina i postanowiła zabrać nas po drodze. Ostatnim kierowcą był Tobias, blondyn mający ok. 35 lat, który wracał z dwutygodniowej sesji łowienia ryb i jak sam stwierdził:
– Jestem tak zmęczony, że muszę z kimś rozmawiać, żeby nie zasnąć…
Podrzucił nas do miasta, które było celem podróży, ale wcześniej poprosił o pomoc w odpięciu łódki. Zboczył z głównej drogi, wjechał w chaszcze, otworzył działkowe wrota, wjechał na teren swojej posesji. Wyszliśmy z samochodu i pomogliśmy chłopakowi odczepić od pojazdu łódkę, którą przewoził, po czym wszyscy wsiedliśmy z powrotem do auta. Tobias odpalił silnik. I wtedy w zasięgu naszego wzroku pojawił się jego sąsiad.
– Wybaczcie, muszę z nim chwilę porozmawiać. Dobre stosunki sąsiedzkie i tak dalej – oznajmił i wysiadł.
Wysiadł z samochodu z odpalonym silnikiem.
Zostawił dwójkę obcych ludzi wewnątrz samochodu, którym mogli w każdej chwili odjechać.
Siedziałam w milczeniu, ponownie chłonąc tę pogodną atmosferę zaufania.

Aż w końcu Tobias wrócił i zawiózł nas do samego Luleo, skąd odjeżdżał nasz pociąg. Wcześniej jednak objechał błyskawicznie większość głównych ulic miasta. Okazało się bowiem, że jest architektem i miał duży udział w budowaniu tutejszych gmachów.
– To projektowałem… To projektowałem… – mówił, wskazując kolejne budynki.

Po czym odstawił nas na dworzec. Wsiedliśmy do pociągu na 8 minut przed odjazdem. A podczas drogi powrotnej w pełni zrozumiałam, że prawdziwie zrozumiesz świat dopiero wtedy, gdy nauczysz się rozmawiać z drugim człowiekiem.

 

  

Facebookby featherUdostępnij znajomym / Share with friends
Facebookby featherPolub na fejsbuku / Like Page

Jedna myśl na temat “Koło podbiegunowe: renifery, namiot i autostop (podsumowanie wyjazdu 2014)

  1. Tak, to co napisałaś to jest prawda. Sam to przeżywałem pracując i odpoczywając w Szwecji. Pozdrawiam

Dodaj komentarz