Japońskie mieszkania są nieduże – to powszechna opinia. Czym innym jednak było przekonać się o tym na własne oczy. Do ciasnoty dochodzą także: brak funkcjonalnej kuchni i okien oraz mikre balkony. A z plusów? Tatami, przesuwne ściany oraz wchodzenie do mieszkania za pomocą szyfru :).
Wylądowaliśmy w Tokio. Zbliżał się wieczór. Najwyższa pora, by złożyć walizki w wynajętym mieszkaniu. |
Szukając lokum przez Internet, na stronie Airbnb – na której ludzie udostępniają pod wynajem swoje mieszkania lub pokoje – skupiliśmy się na tym, by a) mieć do dyspozycji całe mieszkanie, b) zmieścić się w nim we czwórkę i c) móc cieszyć się w nim atmosferą japońskiego domu. Z radością witaliśmy tatami i papierowe drzwi, a rezygnowaliśmy z umeblowania w stylu IKEI. Skoro już wyjeżdżamy poza Europę, to ma NIE być europejsko!
PIERWSZE ZASKOCZENIE
stanowiła powierzchnia mieszkań. Każde było malutkie. Rekordowe, w Tokio, mieściło się w budynku szerokim na jakieś trzy metry i głębokim na dziesięć i mieściło trzy pokoje sypialniane, salon, kuchnię i łazienkę (z KONIECZNIE! oddzielnym pomieszczeniami na prysznic i ubikację).
CZY WIESZ, JAK SKORZYSTAĆ Z TOALETY… W JAPONII? |
Przez sześć dni cieszyliśmy się jego urokami, by siódmego, przed wyjazdem, przyuważyć karalucha, którego obecność trochę zepsuła naszą opinię o lokum. Podczas drugiego pobytu w Tokio, dwa tygodnie później, w zupełnie innej dzielnicy, znów trafiliśmy na tego owada. Chyba po prostu należy uznać karaluchy za zmorę wielkiego miasta.
Inne mieszkanie, tym razem w Hiroshimie, miało nieco większą powierzchnię, a jego znakiem rozpoznawczym okazała się przesuwana ściana (przez którą wszystko było słychać) oraz możliwość spania na tatami. Do tego mieszkanko było ulokowane przy prostokątnej, surowej „klatce schodowej” typu studnia, pozbawionej dachu, na wskroś kojarzącej się z japońskimi horrorami. Z okien mogliśmy podziwiać sąsiadów mieszkających w dziesiątkach podobnych niedużych, zunifikowanych domów o balkonach pozbawionych ozdób, przeznaczonych wyłącznie do suszenia prania.
Następne lokum mieściło się w Kioto i… opiszmy je eufemistycznie… pasowało do miasta, którego urok opiera się przede wszystkim na historycznych świątyniach i pałacach. A mówiąc wprost – było stare i dość zaniedbane. Za to rozkład i wystrój nadal cieszyły nasze oczy tradycyjnym japońskim klimatem – przesuwane ściany, tatami i mała przestrzeń, na której zręcznie upchnięto wszystkie potrzebne pomieszczenia i przedmioty.
DRUGIM ZASKOCZENIEM
były kuchnie. W każdym mieszkaniu ograniczały się do niedużego blatu, zlewu, mikrofalówki i lodówki. Czasem dochodził do tego stół. Istnienie palników oraz miejsca, w którym można by przygotować sowity posiłek, wcale nie było oczywiste. Dobrze wpisywało się to w styl życia Japończyków, o którym słyszeliśmy i który wkrótce sami mogliśmy zaobserwować. Wieczorami Japończycy wylegają do knajp. Mieszkania są tak ciasne, że każdy pretekst jest dobry, by wrócić do domu wyłącznie na nocny spoczynek. Natomiast produkty, z których mogliby przygotować posiłek – owoce, warzywa, ryby – są tak drogie, że po prostu bardziej kalkuluje się wyjść do restauracji niż pichcić coś w domu. Zrobiłam zdjęcie kuchni tylko w pierwszym mieszkaniu – w porównaniu z pozostałymi była bogato wyposażona. Pojawiły się w niej dwa palniki, na których można było ugotować posiłek. Jednak wciąż brakowało miejsca, w którym można było przygotować jedzenie.
TRZECIE ZASKOCZENIE
stanowiły okna i balkony. Balkony najczęściej miały wymiary ok. 1 na 0,5 metra i zazwyczaj mieściły się w niepraktycznych miejscach: tuż nad ulicą czy między budynkami, dosłownie wciśnięte między mury. Służyły wyłącznie do zaczerpnięcia głębszego wdechu świeżego powietrza lub, dla niektórych spośród nas, do wypalenia papierosa poza mieszkaniem.
Jeszcze bardziej zdumiewające okazały się okna. Wchodzisz do pokoju. Widzisz szybę. Jest matowa. Nic niezwykłego, może ktoś woli półcień panujący w pokoju. Chcesz uchylić okno, by przewietrzyć pomieszczenie… I okazuje się, że okno otwiera się na ścianę sąsiedniego budynku. Nie, nie w taki sposób, że masz widok na odległy mur. Masz widok na mur, który znajduje się… jakieś dwadzieścia centymetrów od Ciebie. A ten piękny mat szyby okazuje się pochodzić od dachówki, która ma błękitnym kolorem pomóc ci zapomnieć o tym, że NIGDY dobrze nie wywietrzysz tego pomieszczenia. Ani większości pozostałych w swoim domu. Bo wszystkie budynki stoją zbyt blisko siebie.
CZWARTE ZASKOCZENIE
było zdecydowanie pozytywne. Nie obawiaj się rozkładania legowiska na tatami. W każdym mieszkaniu, w którym mogliśmy spać w ten sposób, pojawiła się instrukcja przygotowania „łóżka” :).
PIĄTYM ZASKOCZENIEM
okazał się sposób meldowania się na miejscu. Żaden z czterech gospodarzy na nas nie czekał, za to wszyscy wysłali nam mapki z ilustrowaną zdjęciami instrukcją dotarcia na miejsce oraz… szyfr. Jeżeli poprawnie wybraliśmy go na kłódce blokującej klamkę, kłódka otwierała się, a drzwi razem z nią. Czasem zamiast kłódki pojawiał się szyfrowany zamek. Kluczyk do mieszkania znajdowaliśmy na stole (i raz – w skrzynce pocztowej, dostępnej również po wpisaniu szyfru). Gdy wyjeżdżaliśmy, zostawialiśmy kluczyk w mieszkaniu i zatrzaskiwaliśmy drzwi. Odwiedziliśmy cztery mieszkania – i nie spotkaliśmy żadnego gospodarza. Ani nas nie powitał, ani nie sprawdził, czy zostawiamy po sobie porządek. Zaufanie? Brak czasu? Optymalizacja? Na pewno bardzo wygodne rozwiązanie – eliminuje aspekt czekania na gościa, który przecież może się spóźnić. Dla nas wiązało się jeszcze z przyjemnym poczuciem, że jesteśmy obdarzani zaufaniem – nikt nie podejrzewa nas o to, że możemy coś ukraść i zniknąć, zatrzaskując za sobą drzwi.
Tym chętniej zostawiliśmy właścicielom upominki z Polski. Japończycy znają już Chopina, niech poznają także alkohol i Ptasie Mleczko :).
by Udostępnij znajomym / Share with friends
Polub na fejsbuku / Like Page