Jak Babia Góra pokory uczyła…

 

 

liczba uczestników: 2
czas: 2 dni (29-30.10.2016)
cena za osobę: bilety kolejowe (2×45 zł) + bilety busikowe (2×5 zł) + nocleg (25 zł) + jedzenie=ok. 200 zł
plan podróży:
dojazd pociągiem na trasie Warszawa – Sucha Beskidzka – Warszawa
trasa górska: Zawoja Policzne – Przełęcz Brona – Babia Góra – Gówniak – Sokolica – Szkolnikowe Rozstaje – Schronisko – Zawoja

 

Zajrzeliśmy do pokoju, w którym mieliśmy zamieszkać. Szesnaście łóżek. Z tego czternaście zajętych. Te nasze nieszczęsne dwa znajdowały się na samym dole, w dwóch przeciwstawnych kątach pokoju. Gwar rozmów. I ten zaduch. Ludzie na pierwszy rzut oka sympatyczni, przyjaźnie zagajający, ale wyszliśmy z pokoju na korytarz nie do końca ukontentowani perspektywą kiszenia się w szesnastkę na małej powierzchni.
Popatrzyliśmy na siebie.
– Właściwie to wolałabym spać na podłodze korytarza – oznajmiłam.
– Dobry pomysł – zgodził się Łukasz.
Wstąpiliśmy do chłopaka zajmującego się rezerwacjami, by poinformować, że pal licho „przepłacenie” (spanie na podłodze jest tańsze od spania na łóżku), ale czy może użyczyłby nam jakichś kocy, coby nocny spoczynek na kafelkach uczynić bardziej komfortowym. Chłopak spojrzał na nas badawczo, jeszcze bardziej badawczo – na otoczenie, po czym powiedział konspiracyjnie:
– Idźcie na ostatnie piętro… Jest całe puste. I ma materace. To dla ludzi śpiących „na glebie”, ale wszyscy wolą łóżka…
 
W ten sposób uzyskaliśmy całą kondygnację na wyłączność. Z prywatną łazienką. I znalazły się nawet dwa łóżka pod uroczym lufcikiem na skośnym dachu!

 
 


 

Pierwszego dnia tej arcydługiej, dwudniowej wyprawy zawlekliśmy się do pociągu o pogańskiej godzinie 5:46, by wysiąść w Suchej Beskidzkiej 4,5 godziny później. W mieście na przystanku autobusowym powitał nas tambylec dyskretnie pociągający alkohol z puszki.
– Byłem wczoraj na spotkaniu – wyjaśnił – i się zrobiłem. Pojechałem tam samochodem. Ale wracam autobusem. Bo jestem odpowiedzialnym kierowcą! – wychylił się chwiejnie z przystanku, by zerknąć na ulicę i sprawdzić, czy nie podjeżdża jego autobus lub straż miejska. Po czym wrócił do nas: – Nawet napiłem się dzisiaj z rana. Żeby doprawić. Żeby mi się nie zachciało jechać. Bo ja jestem odpowiedzialnym kierowcą!
I jako odpowiedzialny kierowca podpowiedział nam jeszcze, że tam, gdzie chcemy dotrzeć, czyli do przystanku „Zawoja Policzne”, dowiezie nas przewoźnik posiadający samochody marki Mercedes. Niedługo później wsiedliśmy do tegoż auta i w ciągu pół godziny dotarliśmy tam, gdzie planowaliśmy.

 

 

Nadciągający etap przygody zakładał przemarsz z miasta do schroniska PTTK Markowe Szczawiny (11 GOT). Zaczęliśmy wędrówkę w aurze ciepłej jesieni.
„Chcemy pograć dzisiaj o 18:00 w planszówki na Kabatach, masz ochotę wpaść?”, odebrałam SMS od Weroniki. „Już lecę! Tylko zejście z Babiej Góry i dojechanie do Wawy trochę mi zajmie ;)”, odpisałam, załączając widoczek. Wkrótce jednak nadciągnął koniec śmieszkowania, bowiem aura zmieniła się na znacznie bardziej surową. Śnieg po kostki i mróz szczypiący w policzki. Babia Góra zaczynała zarabiać na swoją reputację.

 

Po dotarciu do schroniska rozejrzeliśmy się po przybytku, zjedliśmy obiad, zostawiliśmy plecaki w przechowalni i wyruszyliśmy na podbój Babiej Góry Percią Akademików. W 2/3 drogi zrezygnowaliśmy jednak ze zdobywania szczytu, zaniepokojeni nieciekawą pogodą. Zmierzchało, kropiło, a wyższe partie gór zaczynała otulać mgła. Wyprawa miała być przyjemnością, nie walką z wiatrem przy ograniczonej widoczności. Zawróciliśmy zatem do schroniska, po raz pierwszy w pełni doświadczając ponurej aury otaczającej górę.

 
Babia Góra – duszą i wyobraźnią
 

Babia Góra oznacza zarówno masyw górski w Beskidzie Żywieckim, jak i najwyższy szczyt tego masywu. Szczyt nazywany jest także Diablakiem i liczy sobie 1725 m n.p.m., co plasuje go na drugim miejscu w Polsce pod względem wybitności (po Śnieżce) i na pierwszym pod względem wysokości poza Tatrami. „Wybitność” oznacza stopień, w jakim szczyt odróżnia się od swojego otoczenia. Żeby ją obliczyć, odejmujesz wysokość szczytu od wysokości najniżej położonej warstwy, która nie obejmuje żadnego wyższego szczytu. Diablak wyróżnia się ze swojego otoczenia jako charakterystyczna i masywna góra, która nie ma w sobie równej w okolicy. Jest nazywana także Królową Beskidów.

 

 
 

Pochodzenie nazwy góry jest owiane tajemnicą i towarzyszy mu moc legend. Najpopularniejsze podania sugerują, że na szczycie odbywały się sabaty czarownic. Wiedźmy wykorzystywały przygnębiające warunki pogodowe – a może powoływały je do istnienia? – by zniechęcić śmiertelników do zdobywania szczytu, na którym świętowały. Szczególnie fetowanym dniem miało być przesilenie zimowe, podczas którego doświadczamy najdłuższej nocy w roku – a zatem ciemność „góruje” nad dniem. Z biegiem czasu świętowanie przesunęło się na 13 grudnia, po czym chrześcijanie uznali, że dla kontrastu nadadzą tej dacie patronkę: świętą Łucję. Łucja jest świętą „niosącą światło”, więc jej wizerunek idealnie sprawdza się w symbolicznej walce z siłami ciemności. Tradycja walczenia z siłami ciemności pod jej patronatem wywodzi się z Włoch (skąd pochodziła święta). W dniu świętowania najstarsza córka domu „odgrywała rolę” świętej Łucji – nie dając sobie wyłupić oczy, jak patronka, ale budząc domowników piosenką i częstując ich gorącą kawą oraz ciasteczkami z szafranem. Który, nawiasem mówiąc, jest uważany za najdroższą przyprawę na świecie ze względu na to, że tworzą ją zbierane ręcznie wysuszone słupki kwiatowe szafranu uprawnego. W Polsce dzień świętej Łucji uchodzi za pełen zagrożeń czyhających na ludzi i zwierzęta ze strony demonów; dlatego według staropolskich obrządków okadza się mieszkanie, je posiłki zawierające „magiczne” zioła i częstuje nimi zwierzęta gospodarskie. Dodatkowo na podstawie kolejnych 12 dni, które pozostały do końca roku, przepowiada się pogodę na następnych 12 miesięcy.

 

 
 

Wracając jednak do Babiej Góry – istnieją także inne wyjaśnienia pochodzenia jej nazwy. Po pierwsze, może być powiązana ze ze staropolskim określeniem „baba” dla rodzaju ciasta lub… dla kamiennego posągu kultowego. Niewykluczone, że nietypowe warunki klimatyczne prowokowały do snucia opowieści o nadprzyrodzonych siłach i stawiania im pomników. Po drugie, w kontekście Babiej Góry często przewija się motyw rozbójnika. W pewnym podaniu zbocza góry przypominają ukochaną zbira, która skamieniała z żalu po tym, jak ujrzała jego śmierć. A może „babiość” góry wynika z tego, że „babami” nazywane były rozbójnickie branki przetrzymywane w górskich jaskiniach?

 

Z kolei drugie imię góry, „Diablak”, miało wziąć się od przygody diabła, który uzgodnił ze zbójem warunki budowy zamku na wzgórzu. Kogut jednak zapiał zbyt wcześnie, sprawiając, że diabeł nie skończył roboty na czas i cały zamek zawalił się, pozostawiając po sobie stertę kamieni.

 

Wspominając o niepokojących stertach kamieni i jaskiniach, nie można pominąć jeszcze jednego metafizycznego wątku związanego z górą. Ludzie spacerujący po jej zboczach na przestrzeni dziesiątek lat widywali mary, skrzaty, błędne ognie, które zwodziły ich i sprzyjały zgubieniu się. Także dzisiaj turystom mają towarzyszyć niewyjaśnione hałasy, światła i niebezpieczeństwa. Parę lat temu głośno było o warkocie przypominającym dźwięk wydawany przez linie wysokiego napięcia, huczącym z niewyjaśnionych przyczyn. Niektórzy uważają, że na szczycie ma swoje lądowisko UFO; inni, że śród skał można znaleźć wejście do podziemnych korytarzy opasających cały świat, przez które przedostają się demony i dusze zmarłych. Według podań krążących w internecie podczas II wojny światowej Adolf Hitler nakazał oddziałom specjalnym SS Ahnerbe poszukiwanie na zboczach Babiej Góry wrót do podziemnego labiryntu.
 

Ze względu na niekorzystne warunki pogodowe stosunkowo często dochodzi w tej okolicy do niepokojących wydarzeń. W nocy z 4 na 5 lipca 1999 roku na górze rozbił się helikopter, a 6 lat później – samolot pasażerski. W 2013 roku – prywatna awionetka. Zdarzają się także piesze ofiary śmiertelne. Jako przyczyny tych wydarzeń podaje się przede wszystkim w gwałtownie zmieniające się warunki pogodowe…

 
Babia Góra – szkiełkiem i okiem
 

 
 

… i robi się to nie bez przyczyny. Góra jest nazywana Kapryśnicą lub Matką Niepogód – ze względu na bardzo różnorodne warunki klimatyczne na niej panujące. Pogoda tutaj może zmienić się nawet w ciągu kilku minut. W każdych górach potrzeba pokory – ale tutaj szczególnie dobrze jest mieć przy sobie ciepłe ubrania i być przygotowanym na każdą okoliczność. Wczesna wiosna u podnóża – porywisty zimowy wiatr na szczycie. W najchłodniejszej porze roku duże zagrożenie stanowią lawiny i śnieżyce. Nagłe zmniejszenie widoczności przez mgłę, która często opatula szczyt, sprzyja gubieniu się turystów.

 

Od 1977 roku góra znajduje się na terenie Rezerwatu Biosfery UNESCO. Przez wiele lat na polanach wypasano tu owce i woły, jednak po utworzeniu Babiogórskiego Parku Narodowego znacznie ograniczono tę aktywność – owce wypasa się tylko na nielicznych polanach, a zdecydowana większość przestrzeni zarosła na powrót kosodrzewiną. Wdraża się tu projekt „Ochrona gatunków i siedlisk naturalnych położonych w Babiogórskim Parku Narodowym”, którego celem jest wykupienie dawnej powierzchni Polany Kaczmarczykowej i przywrócenie jej charakteru polany.

 


 
A jak skończyła się nasza wyprawa?
 

Nazajutrz, w niedzielę, posililiśmy się sowicie i wyruszyliśmy na szczyt jeszcze raz – tym razem inną trasą, przez Przełęcz Brona. Niemal od początku ścieżkę spowijała mgła – widoków tyle co po dmuchnięciu w pyle mąki. Do tego przeraźliwie silny wiatr, który potrafił znieść z kursu. Gdzieniegdzie wystające ze śniegu długie drewniane słupy pokryte igłami lodu, informujące o szlaku. Bez nich łatwo byłoby zboczyć z trasy i może nawet sturlać się w przepaść.

 

Na szczycie powitał nas bezkres bieli ginącej we mgle. Oraz zadowolony z życia pies (z opiekunami), któremu niestraszna była pogoda. Ciekawie będzie wrócić w to miejsce latem, by zobaczyć, jakie krajobrazy nas ominęły. Niektórzy polecają podziwiać widoki roztaczające się z Królowej Beskidów podczas wschodu słońca. Może kiedyś?

 

To był szybki, intensywny i zarazem regenerujący wypad. Raptem 32 godziny w górach, a człowiek od razu świeższy i wypoczęty.

 

  

Facebookby featherUdostępnij znajomym / Share with friends
Facebookby featherPolub na fejsbuku / Like Page

Dodaj komentarz