Na Rysach we wrześniu wszystko może się zdarzyć

Tak naprawdę spacer po Tatrach nawet w najbardziej słoneczny dzień może skończyć się nieszczęściem. Jednak ryzyko problemów podczas wędrówki wzrasta wraz z pojawieniem się opadów. Tego właśnie doświadczyliśmy w ostatni weekend. Ambitnie planowaliśmy wejść na Rysy i spacerować parę dni po słowackiej stronie. Skończyło się utykaniem w zaspach i nauką, że czasem trzeba po prostu umieć odpuścić.

 

 

liczba uczestników: 3
czas: 3 dni (21-23.09.2017)
cena za osobę: bilety kolejowe (120 zł) + bilety autobusowe (20 zł) + nocleg (39-59 zł) + koszty jedzenia
plan podróży:
1. nocny przejazd pociągiem i busem na trasie Warszawa – Zakopane – Palenica Białczańska
2. trasa górska – 22.09: Palenica Białczańska – Morskie Oko – Czarny Staw – podejście pod Rysy – Schronisko PTTK w Dolinie Pięciu Stawów (35 GOT), 23.09 – Schronisko PTTK w Dolinie Pięciu Stawów – Dolina Roztoki – Palenica Białczańska (9 GOT)

 

 

To był wyjazd pełen perypetii. Plan był spójny: dojechać do Zakopanego, wspiąć się na Rysy i spędzić kolejne dwa dni po słowackiej stronie, sycąc się mniej znanymi widokami. Pierwsze zgrzyty zaczęły się przed samym wyjazdem: prognoza pogody przepowiadała -3 stopnie Celsjusza na najwyższym polskim szczycie Tatr. I śnieg. Do tego jedna z uczestniczek wyjazdu rozchorowała się, więc pozostała nas trójka. Po chwili rozważań ustaliliśmy, że mamy bilety, mamy scenariusz awaryjny, nadal mamy chęć na góry – jedźmy i nawdychajmy się świeżego powietrza.

 

Wyjeżdżając w góry, ZAWSZE sprawdź prognozę pogody i ustal, jakie będą szlaki awaryjne. Jeżeli będzie zależało Ci na zdobyciu problematycznego szczytu, możesz wypożyczyć raki i lonże w miejscowości turystycznej. NIGDY nie próbuj wejść na szczyt w niebezpiecznych warunkach, jeżeli nie posiadasz odpowiedniego sprzętu oraz doświadczenia.

 

Wsiadając po pociągu przez chwilę tłoczyliśmy się w korytarzu z większą grupą ludzi. Mieli kijki, plecaki, czapki… Ktoś krzyknął w końcu:
– Ludzie, my wszyscy jedziemy w góry? W taką pogodę? Powaliło nas!

W pociągu przygruchaliśmy sobie towarzyszkę podróży. Minęła nasz przedział, poszła dalej, wróciła.
– Cześć, przygarniecie mnie?
Przygarnęliśmy. Też jechała w góry, na jeden dzień, i szukała towarzystwa. O siódmej rano we czwórkę wysiedliśmy z pociągu, zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy busem do Palenicy Białczańskiej, by rozpocząć „klasyczną” wędrówkę nad Morskie Oko, łopatka w łopatkę z końmi ciągnącymi wozy.

 

 

Na różnych etapach podróży natykaliśmy się na tablice informujące o życiu tychże koni. A to, że istnieją ograniczenia dotyczące masy ciągniętej przez zwierzę; a to, że koniowi przysługuje 20 minut przerwy między kursami; a to, że tylko 2 km trasy to teren bardziej stromy… Widocznie ktoś postanowił zadbać o pijar woźniców. Tego dnia zwierzęta nie wyglądały na zaniedbane. Jednak
nadal jest dla mnie tajemnicą
, dlaczego miasto nie dołoży się do wozów elektrycznych, które pełniłyby rolę zwierząt z podobną wydajnością, jednocześnie zwiększając sumę szczęścia na Ziemi.

Powędrowaliśmy dalej.

Czasem krajobraz wyglądał jak wyjęty z ekranizacji Władcy Pierścieni.

 
 

 

Krajobraz niknął we mgle. Czasem tylko jakieś nieoczekiwane wietrzne okienko ujawniało wysokość gór, które nas otaczały. Zasięgnąwszy języka w schronisku, postanowiliśmy spróbować wejść na Rysy. Ponoć pogoda, chociaż niezbyt urodziwa, i tak była najlepszą od paru dni. Możemy spróbować! Rysy były piękne i majestatyczne, ale okazały się być groźne bardziej niż zwykle. Im wyżej wchodziliśmy, tym częściej natrafialiśmy na schodzących ludzi.
– Śnieg po uda. Nie da się przejść.
– Nieprzetarte szlaki. Zniosło nas na lewo, dobrze, że się zorientowaliśmy.
– Łańcuchy zasypane śniegiem. Chcieliśmy się do nich przypinać – ale ich po prostu nie widać!
Na wysokości 1800 m n. p. m., czyli jeszcze daleko przed szczytem, stwierdziliśmy, że pora zaprzestać wędrówki. I tutaj zastała nas niespodzianka, tym razem pozytywna – mgła rozwiała się i przez kwadrans spożywania drugiego śniadania mogliśmy rozkoszować się malowniczym widokiem na Czarny Staw.

 

 
 
 

Następnie dobiliśmy z powrotem do schroniska przy Morskim Oku i podjęliśmy wędrówkę ku Dolinie Pięciu Stawów. Najkrótszą trasą. Dwie godziny. Znamy tę drogę. Co może się stać? Jak się okazało, wiele – ostatni etap, który w zwykłych warunkach przemierzylibyśmy w mniej niż pół godziny, był zasypany śniegiem. Po kolana. A tam, gdzie śnieg był mniej głęboki, okazał się być wyślizgany przez te nieliczne osoby, które zdecydowały się dzisiaj pokonać tę trasę. W związku z tym przemierzaliśmy ten odcinek dobrą godzinę, każdy w swojej technice: Michał ostrożnie, wbijając w śnieg kijki, Piotrek krocząc uważnie, ja – chwilami nawet zjeżdżając na pośladkach, byle tylko obniżyć położenie punktu ciężkości. Do schroniska doczłapaliśmy umordowani i przemoczeni. Nie jest to powód do dumy, ale dostaliśmy nauczkę – gdybyśmy nie próbowali wygrać beznadziejnej sprawy, czyli zdobyć Rysów, do schroniska dotarlibyśmy w komfortowych warunkach.

 

 

Planując wędrówkę, bierz pod uwagę porę zachodu słońca, pogodę i możliwe opóźnienia na trasie. Staraj się nie postawić w sytuacji, w której będziesz musiał(a) przemierzać szlak po ciemku. ZAWSZE miej przy sobie latarkę i naładowany telefon – na wszelki wypadek.

 

Nazajutrz, mimo deszczu siąpiącego od rana, snuliśmy ambitne plany:
– Na Zawrat!
– Na Mnicha!
– Na Świnicę!
… i każdy człowiek, z którym rozmawialiśmy, sprowadzał nas na ziemię:
– Kolega poszedł wczoraj na Zawrat. Zniosło go 150 metrów od szlaku. Nieprzetarte ścieżki. Zawrócił.
– Na Mnichu śnieg.
– Na Kasprowy ktoś wszedł, ale tylko dlatego, że dreptał po śladach kogoś innego, kto się wycofał. Na szczycie zawieja. Nie poleca.

 

 

Wiele osób utknęło w schronisku, nie wiedząc, co dalej robić. Zdecydowana większość szlaków okazała się nieprzechodnia. My finalnie uznaliśmy, że wyjazd miał być przyjemnością, a nie katorgą – i relaksem, nie walczeniem z niesprzyjającymi warunkami. Dlatego wybraliśmy jedyną ścieżkę, która nie stanowiła realnego zagrożenia, i zeszliśmy spokojnie Doliną Roztoki. Kamienne szlaki zamieniły się w nieduże wodospady; ze współczuciem patrzyliśmy na ludzi, którzy ruszyli w drogę w adidasopodobnym obuwiu. Przez chwilę planowaliśmy jeszcze zajrzenie do Murowańca, ale plucha nie nastrajała optymistycznie do wędrówki. Zdążyliśmy na pociąg, który zabrał nas z powrotem do domu na 24 godziny przed planowanym powrotem.

 

 

Było dotlenienie się, były widoki, była lekcja pokory. Nie było ani Rysów, ani Świnicy, ani Muranowca. Może zdobędziemy je innym razem. Przy bardziej sprzyjającej aurze.

 

 
 

Facebookby featherUdostępnij znajomym / Share with friends
Facebookby featherPolub na fejsbuku / Like Page

Dodaj komentarz