Krótka historia o tym, jak święty jeleń z Nary chciał zjeść moje pamiątki

… nim rzucą się na mnie obrońcy zwierząt i świętości, dodam: nie udało mu się. Wymemłał ją i oblepił swoją drogocenną śliną, ale w końcu wypluł. I chociaż było to dla mnie zaskakujące doświadczenie, okazało się, że nie należy do rzadkości. W mieście Nara mieszka ok. 1,5 tysiąca jeleni, które dobrze wiedzą, jak postępować z turystami: zaczynają od bycia uroczymi, a kończą na agresji. Wszystko po to, by Zdobyć Wafelka. Będąc na miejscu nie zapomnij obejrzeć porażającego wielkością pomnika Buddy i przeczołgać się przez dziurę przynoszącą szczęście :).

 

 

Dwa razy próbowaliśmy dotrzeć do Nary. Pierwsze podejście wypadło na dzień, w którym zwiedzaliśmy piękny biały zamek Himeji (o którym więcej przeczytasz tutaj).

Zakończyliśmy jego podziwianie około godziny 16:00 i stwierdziliśmy, że skoro:

a) Nara jest tylko godzinę drogi stąd;
b) pociąg niedługo odjeżdża;
c) to niebywała sytuacja, w której nie mamy już planów na popołudnie,
to warto skorzystać z okazji i wypełnić nasz grafik do granic możliwości. Gdy dotarliśmy na miejsce, zaczynało już zmierzchać. Od razu dostrzegliśmy, że miasto żyje z atrakcji turystycznej, jaką są jelenie. Na stacji kolejowej natrafisz na sklepiki z pamiątkami nawiązującymi do tych zwierząt, plakaty, a nawet przekraczające metr wysokości figurki patronów miasta – którzy są do jeleni podobni.

Pierwsza ikona, jeleniorogi mnich Sento-kun, została powołana do życia w 2010 roku. Niestety nie cieszy się szczególnym powodzenie ze względu na wizerunek uważany przez niektórych za bluźnierczy. Znacznie bardziej popularny jest Shikamaro-kun, uroczy brązowy jelonek, którego postać pojawia się formie maskotek, breloków, na plecakach i dziesiątkach innych gadżetów.

 

Skąd wzięli się Sento-kun i Shikamaro-kun i dlaczego Japończycy szaleją na punkcie maskotek?

 

 

 

Jelenie (w bardzo różnych formach graficznych) pojawiają się jako naklejki na schodach schodach, na plakatach na ścianach i sufitach, ich wizerunki zdobią nawet przejścia dla pieszych w środku miasta.

 

 

No dobrze, ale gdzie są żywe okazy?

Skierowaliśmy się do Parku Nara, w którym najłatwiej spotkać jelenia. Niestety powitały nas pustki. Park był wyludniony, robiło się coraz ciemniej, ani jednego rogacza na horyzoncie. Kilka minut dzieliło nas od zmierzchu i już mieliśmy, rozczarowani, wrócić do domu, gdy wreszcie jeden, jedyny jeleń pojawił się na horyzoncie. Przydreptał do nas żwawo, a my jeszcze żwawiej kupiliśmy za 150 jenów ostatnie dostępne „jelenie ciasteczka”, shika-senbei, czyli cienkie wafle, które są przysmakiem tych zwierząt. Na co dzień jelenie żywią się orzechami i roślinnością, ale nie wzgardzą takim deserem. W zasadzie wolą deser od człowieka, który go oferuje. Zwierzak był bardzo zainteresowany jedzeniem, natomiast nami niekoniecznie – uciekał przed dotykiem dłoni. Po chwili nasze szczęście się potroiło za sprawą dwóch kolejnych jeleni, które przydreptały do nas znikąd, zwabione pewnie chrupaniem towarzysza.

 


 

Nie wiem kiedy, nie wiem jak i dlaczego, ale torebka, którą nosiłam przewieszoną przez ramię, była nieco uchylona. Wystawał z niej nieduży kawałek foliowej trorebki, do której schowane były breloczki – pamiątki z dopiero co odwiedzonego Himeji. Jeleń był żywo zainteresowany ciastkiem, którym go karmiłam, a gdy się skończył przeżuwać, zainteresował się mną.
– Nic już nie mam – pokazałam mu puste dłonie. Zwierzak obwąchał je. Nie przeczuwałam niczego złego, ale spryciarz zauważył skrawek folii wystający z torebki i sięgnął ku niemu płynnie. Jak nie capnie! A gdy zorientuję się, co się dzieje – jak nie zacznie uciekać!
Come back! – krzyczałam, biegnąc za nim. Już pal licho pamiątki, ale otruć świętego jelenia będąc w gościnie w obcym kraju, to trochę faux pas. Ludzie dookoła byli turystami, więc żeby zrozumieli, co się stało – a nie uznali, że hobbystycznie biegam za kopytnymi – wołałam po angielsku: – Come back here! Give me back my souvenirs! (Wracaj tu! Oddaj mi moje pamiątki!)
Ludzie wokół chyba zrozumieli, bo pokładali się ze śmiechu.
Moi towarzysze też zadławili się chichotem, dlatego nie mam zdjęć z tej malowniczej sceny.
W końcu dopadłam zwierzaka, sięgnęłam mu do pyska i wyszarpnęłam torebkę. Drobiazgi rozsypały się po chodniku. Zebrałam je, zauważając z ulgą, że żadnego nie brakuje. Wyglądały tak (chociaż były zdecydowanie bardziej mokre):

 

 

Dopiero wracając z karmienia zauważyliśmy instrukcje postępowania z jeleniami zawieszone wzdłuż alejek. Uważaj na rogi. Może kopnąć. I wyrywa torebki. Aha.

 

 

Dzień później przyjechaliśmy do miasta jeszcze raz, tym razem by obejrzeć Todaiji Temple. W skład tego wielkiego kompleksu świątynnego wchodzi Pawilon Buddy, który jest najstarszą drewnianą budowlą na świecie i znajduje się na liście zabytków UNESCO. Rozpoczęcie budowy świątyni datuje się na 728 rok; od tego czasu była parokrotnie przebudowywana i zmieniała zarówno swój kształt, jak i rozmiary. We wnętrzu Pawilonu kryje się potężny posąg buddy – ma ponad 16 metrów wysokości. Niestety zdjęcia nie oddają jego imponującej wielkości. Ludzie kręcą się wokół niego niczym mróweczki, każdy w inną stronę, każdy zafascynowany wielkością i budynku, i rzeźby. Wizerunek świętego był wielokrotnie naprawiany i rekonstruowany, szczególnie po trzęsieniach ziemi; w pewnym okresie był nawet narażony na działanie warunków atmosferycznych, stojąc pod gołym niebem. Z powodu stworzenia tego posągu Japonia niemal zbankrutowała – zużyto większość brązu dostępnego w tamtych czasach.

 


 

Wewnątrz świątyni zwróciliśmy uwagę na zamieszanie panujące przy jednym ze słupów. W jego podstawie znajdował się otwór, przez który przeczołgiwała się właśnie jakaś dziewczynka. A potem chłopiec. I potem znów chłopiec. Jak się okazało, skuteczne przedostanie się na drugą stronę otworu przynosi szczęście (lub oświecenie, lub nawet ułatwia trafienie do nieba, jak mówią niektórzy).

 

 

Jelenie spacerowały wszędzie poza kompleksem świątynnym. Po wyjściu za bramę otoczyły nas setki rogatych stworzeń krążących po trawniku. Jest ich półtora tysiąca i defekują, gdy najdzie je ochota, ale Park Nara został zaplanowany w najmniejszym szczególe – 40 rodzajów bakterii żeruje na jelenich odchodach, sprawiając, że błyskawicznie znikają z pola widzenia. Zwierzaki masowo narzucały się turystom posiadającym jedzenie. Niektóre, bardziej grzeczne, w podziękowaniu kiwały głowami, by dostać w nagrodę jeszcze więcej przysmaku. Jednak większość, rozbestwiona, bezczelnie sięgała ku dłoniom i skubała ubrania, gdy nie otrzymała deseru.

 


 

Tutejsze jelenie kiedyś uchodziły za święte. Źródłem tego poglądu była legenda, według której jeden z bogów przyjechał w te okolice, niesiony na grzbiecie białego jelenia. Od tego czasu uznano te zwierzęta za posłańców istot nadprzyrodzonych i otaczano czcią. Do 1637 roku zabicie jelenia uchodziło za jedną z największych możliwych zbrodni i było karane śmiercią. Jednocześnie sami Japończycy dwukrotnie prawie doprowadzili do wymarcia gatunku w tej okolicy. Pierwszy raz miał miejsce podczas Restauracji Dynastii Meiji, gdy ocalało 38 osobników. Drugi raz – po drugiej wojnie światowej, gdy ludzie nękani głodem przetrzebili populację, pozostawiając przy życiu 79 osobników. W tym czasie zrezygnowano także z ich świętego statusu, zamiast tego wpisując jelenie na listę Skarbów Narodowych i otaczając opieką. Żyją dzisiaj w pełnym komforcie, dokarmiane przez turystów wafelkami, na których produkcję ma monopol firma WNOW. Część dochodów zostaje przeznaczona na działania chroniące gatunek.

 

 

A jelenie, wciąż przekonane o swojej nietykalności, na zmianę grzecznie kiwają głowami i wyrywają ludziom jedzenie. Lub pamiątki.

 

 
 

Facebookby featherUdostępnij znajomym / Share with friends
Facebookby featherPolub na fejsbuku / Like Page

Dodaj komentarz