Woodstock ’17 w siedemnastu scenach

Pewnego dnia okazało się, że organizacja pozarządowa, w której działam, potrzebuje wolontariuszy, którzy pojadą na festiwal. I wreszcie, w 2017 roku, po latach pielęgnowania chęci i przeprowadzania nieudanych prób, udało mi się wybrać na Woodstock. Oto parę refleksji z wyjazdu.

 


 

1.

Jedziemy we czwórkę samochodem. Na stacji benzynowej łapie nas deszcz. Zawierucha smaga auto, gdy ruszamy w końcowy etap podróży. Kasia dzwoni do koleżanki, która już stacjonuje na poligonie.
– Weronika mówi, że u nich też była burza – oznajmia nam chwilę później. – Była – i przeszła. Nie ma już śladu. To dobrze. Ostatnio lało przez trzy dni, nie dało się pracować, nie chciało się wychodzić z namiotu…
– Ach. To po to nam folia malarska – kiwa głową Łukasz.
– Tak – potwierdza Kasia – przydaje się, by osłaniać namioty.
Parę godzin później, patrząc na mnogość foliowych płacht przykrywających namioty, zastanawiam się, czy ludzie nie obawiają się, że się pod nimi uduszą. Ale tak chyba się nie dzieje. Nie słyszałam o takim przypadku, ani wcześniej, ani po tym festiwalu. A folii jest mnóstwo. Widać, że weterani.

 
2.

Chłopak z Pokojowego Patrolu nosi czerwoną koszulkę. Kręci się w okolicach parkingu. Wyciąga z kieszeni telefon komórkowy i wybiera numer.
– Od strony sceny idzie grupa nudystów – mówi do słuchawki. – Mężczyźni i kobiety. Robimy z tym coś?

 


 

3.

Spacerujemy. Morze ludzi przelewa się z przodu i z tyłu, z lewej i z prawej. Nienamierzalny człowiek krzyczy w tym tłumie:
– Zaraz będzie ciemno!
– Zamknij się! – odkrzykuje mu natychmiast chór.
Nie wiem jeszcze, o co chodzi, chociaż scenka brzmi znajomo. Przypominam sobie, że słyszałam to kiedyś na Juwenaliach. Potem szukam w sieci i dowiaduję się, że ktokolwiek był na moich Juwenaliach, bywał też na Woodstock’u. Tutaj narodziła się tradycja tego dialogu.
(Zabawnie myśli się o tym, jak mogła wyglądać jego pierwsza wersja. Może ekipa znajomych przyjechała tu na pierwszy koncert i znalazł się w niej pewien zgrywus. Neurotyk? Lub – nadużywający substancji zmieniających świadomość? W każdym razie krzyczał bezustannie, złośliwie, chcąc zdenerwować współtowarzyszy:
– Zaraz będzie ciemno!
– Zamknij się! – zaczęli mu odpowiadać.
I tak mógł powstać zwyczaj. Ciekawe, czy jego protoplaści jeszcze tu bywają.)

… Dwie godziny po opublikowaniu tekstu zacni internauci poinformowali w komentarzach, że cytat pochodzi z filmu „RRRrrrr!!!” :).

 
4.

Mamy wolną chwilę. Wybieramy się do strefy NGO, organizacji użytku publicznego, posłuchać o mądrych rzeczach. Trafiamy na wykład o manipulacji i o tym, jak się jej nie poddawać.
– Reguła wzajemności prowokuje nas do oddania przysługi. A technika stopa-w-drzwi zwiększa prawdopodobieństwo, że zgodzimy się na spełnienie kolejnej przysługi – opowiada prowadzący. Nauka, statystyka, fakty.
– … Nie wierzyłem w jasnowidzów. Ale potem odwiedziłem tego… – opowiada przez mikrofon ktoś na stoisku obok.
Naprzeciwko ludzie ćwiczą jogę. A po drugiej stronie dyskutują o imigracji i emigracji. I o strajkach. I ochronie zwierząt. Po prawej możesz sprawdzić za pomocą badań, czy chorujesz na cukrzycę. A po lewej – przejść przez drzwi do Narnii. Miraż nauki i zabobonów, wiedzy i fantazji. Dla każdego coś dobrego.

 


 

5.

Zbliża się północ. Na festiwalu gra wiele zespołów, ale tylko nieliczne są mi znajome. Jednym z nich jest Archive. Zaraz zacznie się ich koncert. Ale to był tak długi dzień… Leżymy w śpiworach, w namiocie, na samym skraju wielohektarowego terenu festiwalu. Od sceny dzieli nas 15 minut wędrówki.
– Iść czy nie iść? – biję się z myślami.
I w końcu postanawiam nie iść. Po co? Zasypiam, słysząc wszystko tak wyraźnie, jakby zespół grał za rogiem.

 
6.

– Jak możesz tak spać? Ja potrzebuję zatyczek do uszu, a i tak się budzę. I Aneta też potrzebuje. A Ty tylko zamkniesz oczy i… I jak to możliwe?
To chyba to świeże powietrze (chociaż dużo pyłu) i łono natury (chociaż zagłuszane basami), i trawa pod stopami (usłana puszkami).

 


 

7.

Wchodzimy do namiotu, w którym prowadzone są spotkania i warsztaty. Nie wiem o czym, nie wiem z kim. Podchodzę do stoiska.
– Dzień dobry. Możecie opowiedzieć mi trochę o tym, czym się zajmujecie?
– Pomagamy tworzyć scenariusze zmian społecznych. Zaraz zaczynamy warsztaty. Chcesz wziąć udział?
Idę, chociaż wciąż nie wiem do końca o czym to i po co to, i dlaczego w ogóle zamierzam spędzić godzinę na robieniu czegoś, o czym nie wiem, czy kiedykolwiek mi się przyda, z ludźmi, których poznałam na pierwszym stoisku, jakie odwiedziłam. Ale mam czas! I chcę dowiedzieć się czegoś nowego.
Dzwonię do Łukasza, informując, gdzie mnie znajdzie. Przychodzi, gdy właśnie kończę przywiązywać do kostki nadmuchany balon.
– Co tu robimy? – pyta nieufnie.
– Warsztaty dotyczące działań społecznych – powtarzam za prowadzącymi. Nadal nie wygląda na przekonanego, ale przywiązuje sobie balonik do kostki. Potem ganiamy się w szóstkę, próbując te baloniki nawzajem sobie poprzebijać. A następnie tworzymy kampanię na temat sprzątania po swoim psie. Bo zgadzamy się, my z Warszawy, nasza współtworząca koleżanka – z Krakowa, że to w naszych miastach powszechny problem, który wypadałoby rozwiązać.

 
8.

Nieznajomy chłopak podbiega do nas, gdy siedzimy na łące i malujemy plakaty do kampanii. Bez słowa przybija nam pieczątki na rękach, ramionach i barkach. Oglądamy je. To „lajki”, facebook’owy kciuk w górze z dopiskiem „Like”. Pieczątka na moim barku jest do góry nogami, kciukiem do dołu, ale mam nadzieję, że to przypadek.

 


 

9.

– Ale co pani opowiada! – wykłóca się mężczyzna przy stanowisku o uchodźcach. Wyraźnie rośnie w nim agresja. Akompaniuje mu drugi mężczyzna, stojący obok. – Bo oni…! A pani burki nie nosi?!
Kobieta z organizacji pozarządowej sili się na spokój, ale też podnosi głos.
– Jakbym musiała nosić burkę pod karą śmierci, to bym nosiła!
Biorę ulotki i zmywam się. Nie czuję się kompetentna dyskutować na ten temat, a agresja dodatkowo zniechęca do interakcji.

 
10.

Podchodzimy do innego stoiska. Uderza mnie mnogość gadżetów. Zazwyczaj są to przypinki i długopisy. Tutaj – notesy, odblaski…
– Żeby je dostać, trzeba przejść wszystkie etapy – informuje mnie kobieta i wręcza kartkę papieru.
Etap pierwszy: spacer przez namiot z zasłoniętymi oczami, z laską niewidomego.
Etap drugi: zrozumienie informacji przekazywanych w języku migowym.
Etap trzeci: założenie okularów uniemożliwiających widzenie i zgadnięcie, która z dziesięciu puszek zawiera groszek.
– Można potrząsać – sugeruje prowadząca. – Na puszce nie ma znaków w alfabecie Braille’a.
Trząsam więc, i trząsam, i udaje mi się zgadnąć, w której puszce znajduje się groszek. Ale to nie jest miłe doświadczenie. A niewidomy mierzy się z nim dzień po dniu, co jakiś czas zamiast groszku nieoczekiwanie otwierając w domu kukurydzę.
Etap czwarty: otwarcie telefonu komórkowego, wyciągnięcie z niego karty SIM, włożenie innej i zamknięcie telefonu. Wszystko – w grubych rękawicach ograniczających ruchy, symulujących niepełnosprawność ruchową.
Etap piąty: pokonanie przeszkody na wózku inwalidzkim.
– Ja pomogę – przypadkowy chłopak rzuca się na ratunek dziewczynie, która nie może trafić wózkiem na kładkę. Prowadzący uspokaja go:
– To konkurs. Zaliczenie.
Chłopak uśmiecha się. I my się uśmiechamy.

 


 

11.

– O, tutaj są korki do uszu. Kupię Anecie, prosiła, nie może spać. W ogóle co to za miejsce?
Bierzemy z blatu słuchawki wygłuszające dźwięki. Siadamy w namiocie, w strefie ciszy. Czytamy książkę o autyzmie, a słuchawki nieco osłabiają wibrowanie basów ze sceny.

 
12.

Główną drogą zbliża się procesja. Na czele parę osób niesie pluszowego Latającego Potwora Spaghetti.
– Al dente! Al dente! – skandują.

 


 

13.

Odwiedzamy Pokojową Wioskę Kryszny. Za 9 złotych możemy zjeść sycące wegetariańskie danie. Kolejka ciągnie się na dziesiątki osób, więc korzystamy z supermocy naszych identyfikatorów i kupujemy jedzenie poza kolejnością. Siadamy nieopodal na wydeptanej, wysuszonej trawie. Ławka – haha, dobry żart. Ktoś obok nas wstaje, wznosi ze sobą garść trawy i pyłu, które osiadają na naszym jedzeniu. Wyskubujemy je spośród ziarenek ryżu. Jemy dalej. Wstaję po chwili.
– Obejrzałaś się, czy ktoś za tobą nie siedzi? – upomina mnie Łukasz.
Nie. To Woodstock. Tutaj człowiek brudzi się i hartuje.

 
14.

Szczupła dziewczyna podrzuca parę butów związanych sznurówkami. Próbuje zawiesić je na kablu ciągnącym się wyżej. Rzuca raz. I drugi. Sukcesu brak, ale w drodze powrotnej okazuje się, że na kablu wisi już o kilka par więcej.

 


 

15.

Na koncercie ktoś przeciska się z wózkiem z dzieckiem. Inny ma kilkulatka na plecach. I jest ta dziewczynka z różowymi słuchawkami, które chronią jej wrażliwe uszy. Nie jestem pewna, czy zabieranie tu dzieci jest dobrym pomysłem. Ten hałas… Ten tłok… Te puszki walające się pod stopami… Ale sponsorzy przewidzieli wizyty nieletnich i umilają je tak, jak potrafią. Nieodległy dmuchany zamek jest oblegany przez dzieci. Ale samych dzieci nie ma wiele.

 
16.

Powoli zbieramy się do wyjazdu. Wszyscy się zbierają. Składane namioty szeleszczą, folie lądują na śmietnikach. Niektórzy śpią, rozkraczeni, na gołej trawie. Opuszczane pole obnaża postapokaliptyczny obraz: tysiące puszek wgniecionych w ziemię, wygnieciona trawa. Pokojowy Patrol spędzi cały dzień, sprzątając ten bałagan. Wszystko dlatego, że nie ma koszy na śmieci. A nie ma, bo w koszach można ukryć bomby. Dlatego teraz spacerujemy, uważnie patrząc pod nogi, bo chociaż na Woodstock’u obowiązuje zakaz picia ze szklanych butelek, a tym bardziej – tłuczenia ich, to o puszkę też można się skaleczyć. Zapach gnijących arbuzów również nie zniewala. Przypomina to trochę budzenie się na kacu po bardzo udanej imprezie. Szkoda.

 


 

17.

Koncert HEY. Naszło nas na kupienie pamiątek. Stoimy zatem przy kasie, oglądamy dostępne koszulki, chcemy płacić. I wtedy zespół na scenie zaczyna śpiewać „Moja i Twoja nadzieja”. A razem z nimi śpiewają wszyscy przed sceną. I prawie wszyscy w sklepie. Nucimy, podając kartę płatniczą i nuci człowiek obok, przymierzając koszulkę. Nie nuci tylko sprzedający chłopak z Patrolu, pewnie zmęczony po całym dniu pracy. Ale skoro tutaj jest – to widocznie też wierzy w siłę wspólnoty.

 

Epilog:
Dwa dni po festiwalu przemierzam warszawską ulicę, odziana w Woodstock’ową pamiątkową koszulkę. Mija mnie nieznajomy chłopak.
– Zaraz będzie ciemno – mówi i idzie w swoją stronę.

 

 


 

 

Facebookby featherUdostępnij znajomym / Share with friends
Facebookby featherPolub na fejsbuku / Like Page

4 myśli na temat “Woodstock ’17 w siedemnastu scenach

Skomentuj Broda Anuluj pisanie odpowiedzi